XXIV. Ranek

344 55 213
                                    

Promienie słońca wpadające przez okno oświetliły dwa nagie, wtulone w siebie ciała. Adrien ziewnął i otworzył oczy. Ann wciąż jeszcze spała. 

Uniósł się lekko i przyjrzał się jej twarzy z bliska. Wyglądała niezwykle uroczo, gdy spała. Na jej twarzy malował się błogi uśmiech, a piersi unosiły się miarowo. Mały, zgrabny nosek marszczył się co jakiś czas zabawnie. Mógł teraz bez skrępowania przyjrzeć się jej pięknie wyrzeźbionym rysom twarzy. Z pozoru zdawały się dość pospolite, lecz z bliska dostrzegał jakąś specyficzną łagodność i niewinność, które się w nich kryły. Jasne włosy opadały jej na czoło, przysłaniając białą skórę. Zazwyczaj uważał, że to złocista, opalona karnacja jest tą najbardziej atrakcyjną, ale Ann podobała mu się taka, jaka była, może nieco blada, z kilkoma krostkami, ale prawdziwa. 

Ułożył głowę z powrotem na poduszce i przycisnął kobietę do siebie. Jej bliskość sprawiała, że po jego ciele rozchodziły się pełne ciepła fale, a powolny oddech Ann koił go i pozwalał nie myśleć o ojcu, kurczących się oszczędnościach i innych niepowodzeniach. Liczyło się tylko tu i teraz. 

Umościł głowę w zagłębieniu między jej szyją a ramieniem i westchnął, wspominając wydarzenia wczorajszego wieczoru. Jej miękkie włosy, ciepłą skórę, chętne usta...

Ucałował ją w ramię i westchnął z zadowoleniem. Wtem poczuł, jak Ann porusza się nieznacznie. Po chwili otwarła oczy i spojrzała na niego z konsternacją. Zamrugała, jakby chciała się upewnić, że to jego ma przed sobą, i rozwarła szeroko usta. 

— Ann... — zaczął, przesuwając opuszkami palców po jej ramieniu, na co dziewczyna wzdrygnęła się. 

— Czy my... — Rozejrzała się dookoła jak przerażone zwierzę ścigane przez myśliwego. 

— Nie pamiętasz?

— Nie za bardzo.

— Tak. 

— Czy ja... Bardzo ci się narzucałam? — wydukała. — Przepraszam... Ja... Nie wiem, co ten alkohol ze mną zrobił, wybacz mi. To nie powinno się stać w taki sposób. 

Jej twarz spłonęła szkarłatnym rumieńcem, tak intensywnym, że nawet za pomocą różu nie uzyskałaby takiego efektu. Z jednej strony wyglądała tak zabawnie, ale Adrien wiedział, że nie była to pora na żarty. 

— Wszystko w porządku, nie narzucałaś mi się. 

— Ja... Tak bardzo cię przepraszam! Zachowałam się okropnie! Ja nie powinnam, nie powinnam. To taki grzech, a ja tak się upiłam, że tego nie kontrolowałam...

— Ann, podejdźmy do sprawy jak dorośli. To nic złego. Ja tego chciałem, ty tego chciałaś, nikt nie został skrzywdzony. Nie ma nic złego w tym, że dorośli ludzie pójdą ze sobą do łóżka, jeśli obydwoje tego pragną. 

— Jest — odparła z miną tak smutną, że Adrien poczuł ukłucie w sercu. — To grzech. 

— To zupełnie normalna sprawa, zwłaszcza jeśli ludzie coś do siebie czują. 

— Nie wmówisz mi tego. To grzech, a ja powinnam się wstydzić. 

Adrien zaklął cicho pod nosem. Nie rozumiał, dlaczego młoda, wykształcona kobieta, do tego bardzo atrakcyjna, miała takie podejście do czegoś, co było przecież zupełnie naturalną sprawą. Nie znał chyba nikogo, kto czekałby z tym do ślubu. 

— Nie przesadzaj, proszę cię. 

— Nie, ja nie przesadzam! Postaw się w mojej sytuacji, Adrienie! Nawet jeśli to wcale nie jest nic złego, to ja zostałam wychowana w przeświadczeniu, że to grzech. Spróbuj choć na chwilę nie myśleć o sobie!

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz