XXVII. Rodzinne relacje

316 57 158
                                    

— Mamusiu! W końcu wróciłaś! — krzyknął Will, gdy tylko weszłam do domu.

Na widok dziecka ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. On jako jedyny naprawdę mnie kochał, a ja byłam gotowa przed chwilą zniszczyć mu życie romansem z mężczyzną, który sam miał rodzinę. Nie zachowywałam się odpowiedzialnie.

William przytulił się do mnie czule, na co wplotłam dłoń w jego kędzierzawe włosy. Miał wtedy bodaj osiem lat, ale wyglądał na znacznie więcej, bo odziedziczył wysoki wzrost po swoim ojcu.

— Wiesz, że dostałem dzisiaj w szkole pochwałę za najładniejszą pracę plastyczną! — krzyczał.

— Och, to wspaniale, kochanie — odparłam i pocałowałam go w czoło.

Kiedy na niego patrzyłam, miałam wrażenie, że widzę w jego dużych, błękitnych oczach odbicie mojego ojca. Włosy miał równie ciemne jak tata, do tego ten nos... Och, tata na tych kilku zdjęciach z młodości, które się zachowały, wyglądał identycznie. Och, gdyby tylko żył, byłby taki dumny ze swojego wnuka...

— Tatuś przyszedł! — Usłyszałam głos Willa, który wyrwał mnie z zamyślenia.

Obejrzałam się, by dostrzec, że auto mojego męża zaparkowało przed domem. Po chwili John stał już w przedsionku. Uśmiechnął się i objął nas oboje swoimi długimi, chudymi ramionami.

— Jak się macie? — zapytał swoim miękkim głosem, na co spojrzałam na niego przyjaźnie.

— Dostałem pochwałę za rysunek! — rzekł Will.

Na twarzy Johna wykwitnął szeroki uśmiech, podobnie jak na mojej.

— Brawo, synku, zawsze mówiłem, że zdolny z ciebie chłopak. A u ciebie, Faye? Wróciłaś dziś dziwnie wcześnie, przecież dopiero powinnaś przyjść.

— Dziś prawie nic nie nakręciliśmy, Joe źle się czuł i uznaliśmy, że to bez sensu.

— Och, nic mu nie jest?

— Raczej nie.

— Może zaprosisz go do nas na sobotę? Chętnie bym z nim pomówił, dawno się nie widzieliśmy.

Zastygłam. Fakt, Joe i John całkiem nieźle się ze sobą dogadywali, można ich było nawet nazwać dobrymi kolegami, ale ja nie chciałam, by się spotykali, zwłaszcza w moim domu. Nie po tym, jak próbował mnie uwieść, a ja jeszcze prawie się zgodziłam.

— Zapytam go, ale nie wiem, czy nie ma planów.

— Dobrze.

Wiedziałam, że nie zadam mu tego pytania i że jutro nakłamię mężowi. Odurzony Joe i zazdrosna Rita zerkająca na mnie co rusz z zawiścią byli ostatnim, czego potrzebowałam.

Kolejnego dnia po tamtym incydencie Joe przyszedł do pracy absolutnie trzeźwy. Towarzyszyła mu Rita prowadząca za rączkę ich starszą córeczkę, on sam zaś trzymał w ramionach młodszą. Razem stanowili doprawdy uroczy widok, od którego nie sposób było oderwać oczu. Przystojny i utalentowany aktor, który na ekranie łamie kobiece serca, ale w domu jest absolutnie oddany rodzinie, piękna, wierna żona doskonale odnajdująca się w roli matki i dwie śliczne, zdrowe córeczki — stanowili wprost idealny materiał do reklamy studia.

Gładził maleństwo po cieniutkich ciemnych włoskach i szeptał coś do niego, podczas gdy Rita patrzyła na niego czule. Zastanawiałam się, co tu robiła z dziećmi. Czyżby chciała dopilnować Joego? Minę miała taką, jakby chciała dać mi znać, że Joe jest jej własnością. 

— Kochanie, mam nadzieję, że dzisiaj będzie już dobrze. Pamiętaj, że ja i dziewczynki bardzo cię kochamy — mówiła czule, gładząc go po policzku. 

W blasku reflektorówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz