*Elena*
Miałam ochotę coś rozwalić. Albo kogoś. O tak! Najlepiej tą głupią śmiertelniczkę!
Krążyłam wokół jej łóżka, klnąc i podskakując, by rozładować napięcie mięśni. Wyleczyliśmy jej wierzchnie rany, ale Krogulec miał szpony nasączone trucizną.
Niech ich prąd popieści, no w dupę świętego jeża, dlaczego to się kurde dzieje? Przecież jasno powiedziałam: "Nie wychodź na zewnątrz!". I co zrobiła smarkula?
Rozkochała w sobie mojego brata! No i wyszła. Ale to par sześć. Shay wrócił do domu z maślanymi oczami, może sam sobie tego nie przyzna, ale zabujał się w śmiertelniczce. No bez jaj...
- Co się... - przyparłam ją mocą do łóżka.
- Lepiej się nie podnoś. - poradziłam nakazującym tonem. Usiadłam na brzegu łóżka i zmrużyłam oczy. - Chcesz mi coś powiedzieć?
Jej oczy przez chwile jeszcze krążyły bez celu po moim pokoju, ale w końcu zogniskowała spojrzenie na mnie.
- Przepraszam...? - była jeszcze zbyt oszołomiona. Co prawda mogliśmy używać magii na śmiertelnikach, ale ich organizmy reagowały inaczej.
Złapałam jej dłoń i lekko otrzeźwiłam. Szerzej otworzyła oczy i znowu chciała się zerwać.
- Słuchaj. Pozwoliłam ci tu zostać, bo miałaś się słuchać. Fakt, że naraziłaś mojego brata na niebezpieczeństwo jest...niewybaczalny. - fakt, że nic mu nie groziło to poboczny temat. Musiała dostać nauczkę. Po drugie chciałam zobaczyć czy budzące się w Shayu uczucia będą odwzajemniane.
Od razu zrobiła przerażona oczka.
- Nic mu nie jest, prawda?!
Niestety tak. Ale dla dobra Shaya dopilnuje by ta mała nie zasiedziała się u niego w sercu.
- Rada chce, żebyś była pod ich kuratelą. - odpowiedziałam zamiast tego.
- Dlaczego? Nie mogę wrócić do domu, skoro tu jesteśmy? - głupie pytanie.
- Odpowiedź na twoje pytanie prawie cię nie zabiła. - stwierdziłam unosząc się w powietrzu nad nią. Założyłam ręce na piersi i zamknęłam oczy.
Otoczyła nas lekka, lśniąca powłoka. Sypały się z niej iskry, niczym płatki śniegu wirujące na wietrze.
- Piękne. - podsumowała zaciekawiona Jane, podciągając się na poduszce. - Po co to?
- Ciii...zaraz zobaczysz. - bałam się działać bezpośrednio, więc wolałam pokazać jej to co powiedziało to Coś jako obraz poza jej głową.
Kiedy wyjaśniłam jej o co chodzi z tym całym przeznaczeniem, zadała całkiem oczywiste pytanie.
- Ale co to za przeznaczenie? W sensie...jestem u was jakąś wojowniczką z ukrytą mocą, zapisaną w starych księgach, czekającą na znak, by zmienić świat? - pytała a jej oczy rosły do wielkości spodków.
Zaśmiałam się cicho. Śmiertelni są śmiesznymi istotami.
- Skąd ci się to wzięło? Za dużo filmów się naoglądałaś. Za dużo książek naczytałaś. Pisarka od siedmiu boleści. Życie nie jest tak ekscytujące jakby ci się mogło wydawać. Jest szare i nudne. Nie oczekuj zbyt wiele. To, że jesteś czymś więcej niż człowiekiem wcale nie musi oznaczać czegoś dobrego. Karły górskie też nie są ludźmi, a nie życzę ci byś była jednym z nich. - uformowałam w rękach kulkę z wody i posłałam w jej stronę.
- Różnica między tobą i mną polega na tym, że ty uznasz tą sztuczkę za niesamowitą, będziesz zszokowana i zaciekawiona. Dla mnie i dla moich magicznych pobratymców, to najbardziej podstawowa magia. Nie ma w niej nic niezwykłego. To dla nas normalne i czasami bywa nudne. - Jane tylko kręciła głową.
- Oczywiście magia to definicja pasji, energii, wnosi w nasze życie dosyć barw by uznać je za godne uwagi, ale po pewnym czasie nie robi na tobie wrażenia. Jestem stara, Jane. Ja i Shay posiadamy dar nieśmiertelności. Żyjemy już od dekad. Nasi rodzicie niedawno umarli. Wiesz jak trudno znaleźć coś co nada twojemu życiu sens po tak długim czasie?
- A miłość? - spytała Jane.
Przygryzłam sobie język.
- Wy zawsze tak myślicie. Macie tylko jedno, krótkie życie. Musicie kochać i kochacie całym sobą, ale i tak w końcu umrzecie. My możemy kochać tylko tych, których oszczędza czas. Wyobrażasz sobie nasz ból, gdy widzimy jak przemijają ludzkie życia? To tak jakby ktoś całe życie ściskał cię za serce, by w pewnym momencie je zgnieść.
- To straszne. - wyszeptała.
- Nie martw się. My z Shayem jakoś sobie radzimy. I to całkiem nieźle. Przeprowadzka to waszego świata bardzo mnie odświeżyła. - Jane zdawała się już nie słyszeć tego co mówię.
- Od jak dawna w nikim się nie zakochałaś?
Zaniemówiłam. Ona nadal nie rozumie. Przecież nie mogłam tak po prostu...
- Kochałam wielokrotnie. Silniej niż ty będziesz potrafiła przez całe swoje życie. Nieważne. Na dole czeka mój przyjaciel, jest jeszcze kilka spraw, które musimy omówić. Zmieniłam ci opatrunki, gdy spałaś, więc gdy będziesz się przebierać nie ruszaj ich i nie podnoś ramion nazbyt do góry. - skinęła głową a ja wyszłam. Delikatnie zamknęłam za sobą drzwi.
Od jak dawna...? Może zbyt dawno?
- Eli? - a tak. Philip i jego wieści.
Zeszłam na dół z miną wyrażającą skrajne znudzenie. - Więc znasz Bractwo Północnego Morza? - rzekłam rzucając mu niby to poważne spojrzenie. Nawet skrzyżowałam ramiona na piersiach.
- Znam, ale w tej chwili to nasze najmniejsze zmartwienie. Wiem o co chodzi z tym przeznaczeniem twojej Jane. - odparł Phil, jak zwykle zlewając moje niby groźby.
Oparłam się o podłokietnik fotela.
- I postanowiłeś opowiedzieć mi o tym dopiero teraz, bo...
- Trzymała mnie obietnica. - wzruszył ramionami. - Nic osobistego, ale nie chciałbym specjalnie dla ciebie umierać. Według tamtejszych fanatyków w świecie śmiertelników istnieje osoba, nie będąca magiem a na równi z nimi, nie posiadająca magii.
- Proszę cię. - prychnęłam. -To brednie. Każdy z nas zna historie o Niemagicznych. Wiemy też, że nie istnieją.
- Ten symbol o który się pytałaś... - bez żartów. - ten symbol to znak Niemagicznych.
- Okłamałeś mnie? - no bo jak inaczej można to odczytać.
- Nie do końca. Ten symbol... cóż Bractwo posługuje się nim dopiero od nie dawna, a istniał już wcześniej.
- Świetnie. - podsumowałam, kiedy to ktoś ZNOWU postanowił wykopać drzwi mojego domu. - A teraz jest jeszcze lepiej!
CZYTASZ
Świat magii
FantasíaMagia + śmiertelniczka = kłopoty. Elena to najsłynniejsza dezerterka w Królestwie, do którego zresztą nie ma wstępu. Postanowiła chwilowo zaszyć się w świecie śmiertelników, jednak jej ojczyzna prędzej czy później się o nią upomni. W końcu łączy w s...