Rozdział szesnasty: Duma Lockwood'ów

91 7 0
                                    

„W ostatecznym rozrachunku czułe serce może być warte więcej niż duma czy odwaga."

–  George R.R. Martin, Taniec ze smokami, część 2


Emily

Brunetka podeszła do mnie, poruszała ustami co świadczyło, że coś mówiła. Mówiła, lecz jej słowa do mnie nie trafiały. Wydawały się zbyt odległe. Patrzyłam na szarą koszulkę splamioną ciemną brunatną plamą, zastanawiając się nad własnymi uczuciami, bo przecież takowe nadal posiadałam. Prawda? Ten wybuch emocji w pensjonacie nie mógł się pojawić, gdybym niczego nie czuła. Prawda? Dlaczego więc, widok cierpiącego brata nie wywołał odczuć takich, jakie powinien?

Potrząsnęłam głową, to było dla mnie za dużo. Moje ciało i umysł potrzebowały odpoczynku.

Chwyciłam Trubel za nadgarstek, wyprowadzając z salonu, obawiałam się, że sytuacja się powtórzy, gdy Tyler wróci do pełni sił. A tego nie chciałam. Nie chciałam też tej durnej bójki, gdyby Tyler, choć raz pomyślał... zamiast wszystko rozwiązywać za pomocą pięści i kłów. Prychnęłam pod nosem, jawnie, kpiąc z własnych rozmyślań. Tyler i polubowne rozwiązanie sprawy, to zabrzmiało tak irracjonalnie, jak pingwin na Saharze. Zatrzymałyśmy się przed drzwiami do mojego pokoju, dopiero wtedy ogarnęłam, że Theresa przyjęła kilka mocnych ciosów od mojego brata. Obróciłam się, dłonią, którą ściskałam jej nadgarstek, chwyciłam za brodę, uważnie, lustrując twarz dziewczyny.

― Zaczekaj w moim pokoju. Przyniosę apteczkę ― poleciłam, skinęła głową i weszła do środka. Dziękowałam w duszy, że nie protestowała. Zbiegłam na parter od razu, kierując się do kuchni, w której niegdyś matka trzymała środki opatrunkowe. Dolna szafka na prawo od zlewozmywaka. Nic się nie zmieniło, choć zapasy były mocno uszczuplone. Nie zamierzałam się jednak nad tym rozwodzić, wzięłam potrzebne rzeczy i wróciłam do pokoju.

Po przekroczeniu progu poczułam przejmujący chłód, spojrzałam na Trubel, która grzecznie siedziała na skraju łóżka. Wyjaśniła, że okno było otwarte, więc je zamknęła. Skinęłam głową, przyswajając sobie tę wiedzę, choć to zjawisko mnie zaniepokoiło. Dlaczego było otwarte? Przecież je zamknęłam przed wyjazdem. Niespiesznie podeszłam do brunetki, środki opatrunkowe położyłam obok niej. Bez słowa popatrzyłam na jej twarz, była nieźle poobijana, do tego rozcięta dolna warga, prawy łuk brwiowy i kilka otarć na policzkach. Nic zagrażającego życiu. Przeżyje. Świetny byłby ze mnie lekarz – tak to była ironia.

― Przepraszam ― szepnęła cicho, głos miała ochrypły, jakby nic nie piła od kilku dni. Syknęła głośno, gdy dotknęłam wargę gazą nasączoną płynem oczyszczającym. ― Przepraszam ― powtórzyła, na co ponownie nie zareagowałam, całkowicie skoncentrowałam się na jak najdokładniejszym odkażeniu rany. Nie była głęboka, dzięki czemu obędzie się bez szwów, łuk brwiowy wyglądał nieco gorzej, ale plasterki pełniące funkcje szwów powinny dać radę i ładnie zagoić ranę.

― Coś cię boli? ― Zapytałam beznamiętnie, zbierając zużyte kompresy.

― Nie ― powiedziała i po tych słowach między nami zapadła cisza.

Weszłam do łazienki wyrzuciłam śmieci, po czym umyłam dłonie i wróciłam do pokoju. Czułam się zmęczona, podeszłam do komody, szukając piżamy, wyjęłam szare spodenki i białą koszulkę z napisem – wilk. Co za ironia losu, prawda? To już kolejna tego dnia. Chyba całe moje życie jest nią usłane.

― Przepraszam.

Donośny i twardy głos Trubel zatrzymał mnie przed wejściem do łazienki, chwilę trawiłam to krótkie słowo, wiedziałam, że to nie ona powinna to robić.

Meet Me On The West Coast || TVD + TO ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz