Okienko dziewiąte (I/?)

7.9K 47 5
                                    

Sobota, 9 grudnia

Wstała o wiele wcześniej niż w ostatnich dniach, ubrała dres i wyszła biegać. Jej telefon wskazywał godzinę szóstą, gdy przekroczyła próg domu i ruszyła truchtem w stronę parku. Po opadach śniegu z mikołajek nie było już śladu. Dookoła było szaro i ponuro. Miała dziś sporo do zrobienia w domu, a chciała się wyrobić przed południem i położyć się pod kocem z laptopem na kolanach, by przez resztę dnia oglądać seriale. No chyba, że on miał inne plany, ale na to już nie miała wpływu. Kierowała się w stronę domu rodziców i gdy była w połowie drogi telefon w nerce na jej biodrach zawibrował. Doskonale wiedziała, kto do niej napisał i w jakim celu. Zatrzymała się, aby wziąć oddech i przeczytać wiadomość.

Paczka czeka na Ciebie przed progiem domu. Chodzisz w tym dzisiaj cały dzień. Ubierz dzisiaj dłuższą spódnicę albo sukienkę. Będziesz wiedziała, co i jak, a jak nie to w paczce znajduje się instrukcja. Jeśli będziesz chciała iść do sklepu na zakupy to zrób to jak najszybciej, po czym załóż zabawkę.

Niestety nie mam czasu na razie się z Tobą spotykać na wideo rozmowie. Próbuje jak najszybciej pozałatwiać wszystko i wrócić do Krakowa.

Przeczytała i ruszyła dalej. Była ciekawa, co znajduje się w paczce. Dawno nie biegała tak długich dystansów i zaczynały palić ją płuca. Gdy okolica robiła się coraz bardziej znajoma wbiegła do parku, na którym w dzieciństwie bawiła się od rana do nocy. Przyspieszyła. Mimo, że była wtedy szczęśliwa jak nigdy, nie chciała do tamtych chwil wracać. Zaburczało jej w brzuchu. Godzinny bieg wyssał z niej resztki wczorajszej kolacji. Z jednej strony miała nadzieje, że jej matka będzie w domu, bo nikt inny nie robił takich śniadań. Z drugiej jednak nie chciała jej widzieć. Poczucie winy po zeszłym weekendzie, kiedy miała napisać jej, że nie przyjdzie albo przyjść wierciło jej dziurę w brzuchu. Kiedy wybiegała z parku minęła panią Kowalską. Zrzędliwą starowinkę z sąsiedztwa, która w tej okolicy pełniła za monitoring osiedlowy i główne źródło informacji ciekawskich. Gdy tylko wracało się o zbyt późnej porze, nie daj boże w nieodpowiednim towarzystwie i nie zbyt moralnych jak na jej wymagania stroju można było być pewnym, że następnego dnia w pobliskim sklepie będzie się głównym tematem do plotek między panią Kowalską, a panią Grażynką. Samoobsługowy może nie był pokaźnej wielkości, ale gdy weszło się głąb ułożenie szafek było zbawienne, dla tych, którzy chcieli posłuchać i nie być zauważonym. Wystarczyło schować się w dziele z przyprawami i makaronami, gdzie znajdował się filar na całą alejkę i można było spokojnie słuchać, co jest teraz tematem numer jeden dla pani Kowalskiej i pani Grażynki. Tylko raz znalazła się na ich językach, gdy wracała z urodzin Leny o wyjątkowo jak na nią późnej porze ubrana czarną sukienkę tubę na cienkich ramiączkach, a odwoził ją jej znajomy z studiów, który próbował ją kilkakrotnie poderwać, ale nie był w jej guście. Było to w poniedziałek, gdy robiła zakupy i akurat weszła do sklepu podczas dużego ruchu, więc pani Grażynka, która stała na kasie jej nie zauważyła. To ona miała dzisiaj robić obiad, ponieważ nie szła do pracy. Odhaczyła już prawie wszystkie produkty z listy i został jej makaron. W międzyczasie kolejka do kasy znikła jak pieniądze z komunii (1), a do sklepu weszła z głośnym przytupem pani Kowalska w swej niebieskiej, niegdyś jak niebo, poliestrowej podomce, z anorektycznymi brwiami namalowanymi czarną kredką do oczu. Zastanawiało ją zawsze skąd czerpie inspiracje, bo jeśli od Grety Garbo to błagała ją wielokrotnie w myślach, żeby przestała. Pod podomką miała brązową, prostą spódnice do połowy łydki i turkusowo zielony, bezpłciowy podkoszulek, co najmniej rozmiar za duży. Oversize było modne owszem, ale kończyło się w chwili, gdy ubranie przypominało worek. Dolna powieka podkreślona perłową, niebieską kredką i róż nałożony w za dużej ilości, i niepasującym jej kolorze, który jeszcze trochę to stałby się odblaskowy. Wisienką na torcie były jej włosy, farbowane namiętnie najtańszymi farbami, kupowanymi w ów samoobsługowym właśnie na ciemnoczerwony odcień. Jej wygląd w całokształcie przypominał klauna, a sposób bycia paradę równości, która spotkała się z pseudokibicami. Nie dość, że jej głos niósł się zawsze po jej okolicy to dodatkowo mówiła głośno i akcentowała każde słowo. Usłyszała wówczas o sobie takie nowiny, że to się w głowie by to się nie pomieściło filozofom. Gdy wyszła za regału i kierowała się w stronę kasy twarz pani Grażynki przybrała odcień różu, głębszego niż ten na policzkach jej współrozmówczyni. Pani Kowalska obróciła się i gdy ją ujrzała zamilkła jak deska grobowa. Zapłaciła i wyszła ze sklepu w akompaniamencie milczenia przerywanego głośnym oddechem obu kobiet. Nie miała ochoty tego dłużej słuchać.

Zbliżała się do swojego domu rodzinnego już powolnym truchtem. Nie chciała wejść do środka głośno sapiąc ze zmęczenia. Przed furtką zatrzymała się i popatrzyła najpierw w stronę garażu, a potem okna kuchni, gdzie paliła się najprawdopodobniej jedna z lamp znajdujących się na ścianie. W kuchni mimo dość dużego okna zawsze wydawało się, że jest ciemno. Światło mogło oznaczać, że jej rodzicielka ma dzisiaj wolne albo, że zapomniała je zgasić. Weszła za ogrodzenie i skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Zapukała i poczekała chwile. Miała klucze, ale nie chciała ich wykorzystywać, jeśli ktoś był w domu. Już po chwili światło w korytarzu się zapaliło, po czym drzwi się otworzyły. W progu stała jej matka w puchatych kapcia w kolorze pudrowego różu, czarnych legginsach i starej, flanelowej koszuli ojca. Widać było, że albo właśnie ją obudziła albo ta źle spała tej nocy. Cienie pod oczami odkąd pamiętała były jej cechą charakterystyczną, ale dzisiaj przybrały bardziej nasyconego koloru niż normalnie.

- Cześć, mamo - powiedziała.

-Któż to się zjawił - rzekła tonem jakby chciała ukarać pięcioletnie dziecko. - Córcia.

Wpuściła ją do środka.

-Przepraszam, że mnie nie było na obiedzie ani nie dałam znać. Zapomniałam na śmierć. - Zaczęła się tłumaczyć, ale jej przerwano.

-Ojciec i tak wyjechał na delegacje, a bez niego ten obiad nie miałby sensu. - Powiedziała. - Obstawiam, że nie przyszłaś wypić porannej kawy i pogawędzić z starą matką?

-Nie - odrzekła. - Przyszłam po samochód, choć możemy jeśli chcesz napić się też kawy.

Relacje z jej matką zawsze należały do delikatnie rzecz ujmując skomplikowanych. Różnica charakterów i światopoglądu sprawiła, że wykopała się między nimi przepaść, którą nie dało się przeskoczyć i trzeba było znaleźć most. Ów mostem był odkąd tylko pamiętała jej ojciec. Tylko on potrafił połączyć oba brzegi przepaści czymś stabilnym i nie wybuchowym.

-Muszę się zbierać do pracy, bo mam dzisiaj na dziesiątą, a jest już wpół do dziewiątej. Mam pół godzinny, więc raczej odpada. Auto czeka na ciebie w garażu. - Wyrzucała z siebie słowa jak z karabinu maszynowego na jednym tchu.

Alicja skinęła głową i szybkim krokiem udała się do garażu. Doskonale wiedziała jakby skończyła się ta kawa - kłótnią albo czymś jeszcze gorszym. Czasami zastanawiała się czy jej matka jest na pewno jej matką. Bardziej się różniły z wyglądy niż były do siebie podobne. Ona była niska, o sylwetce klepsydry, brązowych oczach i włosach, cieplejszym odcieniu skóry. Miała małe, ale o pełnym kształcie usta i ciemną oprawę oczu. Za to jej matka była wysoką blondynką o szczupłej budowie ciała, niebieskich oczach, wąskich ustach. Naprawdę trudno było dostrzec podobieństwo i można było nawet podejrzewać, że nie łączy je żadna biologia, gdyby nie jeden fakt. Obie miały koło kostki to samo znamię. To było jedyne potwierdzenie tego, że są matką i córką.

Otworzyła garaż i wsiadła do auta. Wyciągając kluczę z nerki zauważyła święcącą diodę jej telefonu. Odblokowała go. Kolejna dziś wiadomość od jej pana. Ciekawość mieszała się z strachem i podnieceniem.

Mam nadzieje, że nie masz na jutrzejsze popołudnie żadnych planów. Jeśli nie to po prostu nie odpisuj, jeśli tak to odpisz i wymyśle coś innego. Masz czas do dzisiaj wieczora.

Czy miała jakieś plany. Chyba nie. Skoro jej ojca i tak nie było w domu to odwiedziny tutaj są wręcz nie wskazane. Lena nie przyjechała jeszcze do miasta, a na spotkania z innymi znajomymi nie miała po prostu ochoty. Nie odpisała, tylko odłożyła telefon do nerki i odpaliła samochód. Zatrzymała się tylko aby zamknąć garaż i otworzyć bramę. Wiedziała, że jej matka zaraz będzie wyjeżdżać do pracy, więc jej nie zamykała. Ruszyła w drogę powrotną, zahaczając o Lidla, gdzie zrobiła co tygodniowe zakupy. Szybko przemieszczała się między półkami i zapełniając koszyk zastanawiała, co znajduje się w paczce. Gdy upewniła się po raz trzeci, że wszystko ma udała się do kasy.

Przypisek od autora:

(1) Nie mogłam się powtrzymać

PS Proponuję zaglądnąć na profil, bo dodałam coś co nigdy miało nie powstać, jest długie i chyba ciekawe 😏

Kalendarz adwentowyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz