Rozdział XXX

3.1K 132 5
                                    

Pearl
Mała obudziła się i zaczęła kwilić. Adam natychmiast do niej podszedł, delikatnie wyjął ją z łóżeczka i przyniósł do mnie. W jego dużych, umięśnionych ramionach wyglądała na taką malutką kruszynkę. Kiedy tylko przytuliłam ją do siebie uspokoiła się. Podniosłam głowę i zobaczyłam wpatrzonych we mnie mężczyzn. Tak mocno, ja kochałam jednego, nienawidziłam drugiego.

- Nie chcę, by moja córka była częścią twojego świata – te słowa wypowiedziałam do mężczyzny, który uważał się za mojego ojca – Ja też nie chce być częścią twojego świata.

Przypatrywał mi się dłuższą chwilę w milczeniu. Jego spojrzenie przepełnione było akceptacją i radością.

- Masz silny charakter dziewczyno – uśmiechnął się - jak każdy w rodzinie Salvemini.

- Brzydzę się tego nazwiska – obok mnie był Adam, więc mogłam pozwolić sobie na szczerość.

W oczach mężczyzny pojawił się smutek.

- Jestem z ciebie dumny Pearl – mogłabym przysiąc, że w jego oczach zalśniły łzy – nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej córki.

W co ten Stary pogrywa. Wszedł do sali sam. Jego goryle stoją za drzwiami. Ma w sobie więcej pokory ode mnie. Jego spojrzenie wydaje się szczere, jednak coś mi mówi, że nie powinnam mu ufać.

- Wiem, że nie nadrobię straconych lat – patrząc mi w oczy, przybliżył się o krok – ale teraz, gdy cię odnalazłem, bardzo chciałbym poznać cię bliżej – przeniósł spojrzenie na Hope, potem na Adama – zrobiłbym dla was wszystko, by cię uszczęśliwić.

Spojrzałam na Adama. Jego koszula była wymięta i poplamiona moją krwią. Twarz miał zmęczoną, ale jego oczy błyszczały. Byłam pewna, jak nigdy wcześniej, że właśnie z tym mężczyzną chcę iść przez życie.

- Na początek – uśmiechnęłam się do Salvadore – ściągnij nam tu urzędnika. Skoro możesz wszystko, to nie powinno to stanowić dla ciebie problemu – spojrzałam na Adama – Jeszcze dziś chcę zostać panią Scot.

Adam objął mnie ramieniem, musnął ustami moje czoło, potem spojrzał na mnie i wyszeptał w moje usta, zanim złożył na nich pocałunek

- Kocham cię Pearl.

Dokładnie trzy kwadranse zajęło mojemu ojcu zorganizowanie wszystkiego. W pokoju pojawiły się wiązanki białych kwiatów, Adam założył czystą koszulę, a mnie upięto na włosach piękny, stary welon, który przytrzymywała tiara. To pamiątka rodzinna. Podobno, kobiety w rodzinie Salvemini, od pokoleń dreptały w tym do ołtarz. No cóż, ja dreptała nie będę, bo lekarze nie pozwalają mi wstawać. Jednak świadomość, że należę do rodziny, w której są i piękne tradycje mile połechtała moje próżne serce.

Siedzieliśmy wtuleni w siebie. Ja, czyli Pearl Scot, mój mąż, czyli Adam Scot i nasza córka Hope Scot. Przewrotny los chyba przysnął, bo pławiliśmy się w niewyobrażalnym szczęściu, jakiego nigdy wcześniej nie było nam dane zaznać.

Salvadore Salvemini poprosił, abyśmy osiedlili się w New York. On rządzi tym miastem, więc będziemy bezpieczni. W prezencie ślubnym chce nam podarować dom, bo, jak stwierdził, apartament Adama to oaza dla samotnego wilka, a my tworzymy już małe stadko. Obiecał nam również, że Adriano Salvemini będzie trzymał się od nas z daleka.

Byliśmy pijani szczęściem, jednak radość naszej czujności nie uśpiła. Na czas pobytu w szpitalu, Adam zamieszkał z nami. Pieniądze potrafią pokonać każdy regulamin. Mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by zaplanować naszą przyszłość, a członkowie rodziny Salvemini, zostali całkowicie pominięci w naszych planach.

Jednak Cię nie zabiję...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz