Rozdział XLVII

2.3K 107 3
                                    

Pearl
Dzień upłynął mi bardzo szybko. Choć cały czas dokuczał mi ból głowy, starał się skupić na zaplanowanych zadaniach. Wieczorem przygotowałam kolację i czekałam na powrót córki i męża.

- Mamusiu! mamusiu! - córka przywoływała mnie radośnie, już od progu – Tatuś ma dom na Florydzie, tam też jest woda i plaża, jak u nas, tylko, że jest ciepło, możemy tam pojechać? – paplała radośnie podekscytowana.

- Rozbierz się, umyj rączki i siadamy do kolacji – szybko zmieniłam temat.

- A tatuś? – mała zapytała z troską.

- Ale co tatuś? – nie bardzo rozumiałam jej pytanie.

- Czy tatuś też ma się rozebrać i umyć rączki i przyjść na kolację? – zapytała z nutką niepewności w głosie.

- Oczywiście  kochanie– roześmiałam się – Tatusiu – zerknęłam na rozpromienionego Adama – rozbieraj się, myj rączki i zapraszam do stołu.

Kolacja upłynęła nam w przyjemnym, radosnym nastroju. Było tak zwyczajnie, normalnie, rodzinnie. Tylko, że my nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi. Ja, jestem córką bossa silnej sycylijskiej, mafijnej rodziny, która zajęła wysoką pozycję w New York'u, a mój mąż jest płatnym zabójcą, który w wolnych chwilach tropi ludzi na zlecenie. Jakby tego było mało, miał romans z moją siostrą, dla której był całym światem, za to ona dla niego była jedynie epizodem. Moje ciało pokryte jest bliznami. Te widać, choć staram się ukrywać je pod ubraniem. Jednak te, które poraniły moją duszę pozostają niewidoczne dla oka.
Adam utulił Hope do snu. Ja w tym czasie posprzątałam po kolacji. Rozpaliłam w kominku i dolałam nam wina, które piliśmy do posiłku. Otuliłam się kocem, bo ostatnio ciągle było mi zimno. Włączyłam muzykę i z głośników popłynął głos Nicola Cavallaro. Poczułam, jak moje ciało przyjemnie się rozluźnia. Spod przymkniętych powiek wypłynęły łzy. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak trudne były dla mnie ostatnie dni, tygodnie, miesiące. Zaczęłam kołysać się w rytm muzyki. Wino i ciepło płynące z komina, rozgrzewało moje ciało. Nagle poczułam, jak otulają mnie silne, męskie ramiona. Odstawił mój kieliszek, wtulił mnie w siebie mocno. Gładził dłońmi moje włosy, ramiona, plecy. Jego bliskość była nieziemsko przyjemna i jednocześnie bolesna. Jego usta zaczęły błądzić po moim obojczyku, szyi, skroni, a potem jego szept wpłynął w głąb mojego serca

- Kocham cię Pearl – mówiąc to zaczął lekko kąsać płatek mojego ucha – Nie marzę o niczym innym, jak tylko o tym, byś znów wpuściła mnie tutaj – położył dłoń na wysokości mojego serca. – Dałaś nam cudowną córkę – delikatnie przyłożył usta do moich ust i szepnął między pocałunkami – Bardzo chciałbym, byśmy znów mogli być ze sobą blisko, byśmy mogli dać naszej córce rodzeństwo. Potrafię uczynić cię szczęśliwą, ale musisz mi na to pozwolić.

Miałam podobne marzenia i bardzo chciałam mu wierzyć, ale coś we mnie krzyczało, że to zły pomysł. Jednak jego czułość, wino, muzyka i ciepło płynące z komina, to mieszanka, która sprawiła, że odrzuciłam wszystkie wątpliwości. Byłam cholernie zmęczona samodzielnością. Potrzebowałam, choć przez jeden wieczór, oprzeć się na silnym męskim ramieniu. Moje ciało, które nosiło ślady przemocy, domagało się czułego dotyku. Przez ten jeden wieczór postanowiłam nie myśleć o konsekwencjach. W ogóle postanowiłam wyłączyć myślenie.
- O czym chciałaś rozmawiać? – szept Adama, tuż przy moim uchu, chciał przywołać mnie do rzeczywistości, jednak ja już nie chciałam rozmawiać. Wsunęłam dłonie pod jego koszulkę i przesunęłam paznokciami od łopatek do pasa, a potem zaczęłam kąsać jego brodę, szyję, a z jego gardła wydobył się dźwięk, który potwierdził, że zmierzam we właściwym kierunku.
Adam wsunął dłonie pod moje pośladki, lekko je uniósł, a ja oplotłam udami jego biodra.

- Jezu! Pearl! – wpił się zachłannie w moje usta – Właśnie taką cię chcę – wyszeptał – Właśnie takiej cię teraz potrzebuję.

Jednak Cię nie zabiję...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz