Rozdział L

2.4K 110 4
                                    

Adam
Umówiłem się na konsultację z psychologiem klinicznym. Musiałem zdobyć jak najwięcej informacji, by pomóc Pearl, a właściwie to pomóc nam. Niestety, czas nie był moim sprzymierzeńcem, a ceną było życie mojej kobiety. Nie! Ceną było życie Pearl, Hope i moje. W dużej mierze ja nas w ten kanał wpakowałem, więc muszę nas z tego wyciągnąć.
Po wizycie u psychologa miałem ochotę rozpierdolić wszystko, co mnie otacza i wyć do księżyca. Spakowałem torbę i umówiłem się na trening. Musiałem wyładować złość i agresję, które się we mnie nagromadziły. Prawie dwie godziny ostrego boksu fizycznie dały mi wycisk, ale w głowie dalej gotowały się koszmarne wizje. Okazuje się, że psycholog i terapeuta, a właśnie w tym Pearl była świetna, jest najgorszym pacjentem. Jeśli się poddała, to jestem na straconej pozycji. A z tym pogodzić się nie mogłem.
Późnym popołudniem spotkałem się z moim dziewczynami. Siedziały na kanapie z misą popcornu i oglądały uwielbiany przez naszą córkę film Merida Waleczna. Hope przeszczęśliwa, wtulona w matkę, wpatrzona była w ekran telewizora z taką pasją, jakby oglądała tę bajkę po raz pierwszy, a nie setny. Przyjrzałem się Pearl. Otulona była kocem. Zmęczenie i smutek malowały się na jej twarzy, kiedy przyuważyła, że na nią patrzę, natychmiast uśmiechnęła się, jakby założyła maskę.

- Kochanie – ucałowała córkę - teraz tatuś z tobą poogląda, a ja pójdę przygotować kolację.

- Dobrze mamusiu – mała spojrzała na nią z uwielbieniem, a moje serce przeszył ból.
Ani ja, ani Hope nie byliśmy gotowi na to, co miało niebawem nas spotkać. Wiedziałem, że muszę jakoś temu zapobiec. Mając wiedzę, co się kroi miałem niewielką szansę. Tylko, czy to wystarczy?

Pearl wstała z kanapy i zaprosiła mnie gestem ręki, bym zajął jej miejsce. Była osłabiona, choć bardzo starała się maskować uśmiechem i żartem. Podszedłem do niej. Przytuliłem i ucałowałem jej skroń.

- Cały dzień za tobą tęskniłem kochanie – wtuliłem głowę w jej włosy. Chciałem zatrzymać tę chwilę, jak najdłużej.

- Wariat – roześmiana uniosła głowę, by spojrzeć mi w oczy – nie widzieliśmy się raptem kilka godzin.
Wysunęła się z moich ramion i poszła do kuchni, a ja wciągnąłem córkę na kolana i razem zatopiliśmy się w historię o walecznej dziewczynie. Cóż za ironia losu...

Ułożyłem Hope do snu. Poszedłem do sypialni, gdzie odpoczywała Pearl. Patrzyłem na moją kobietę, leżała z przymkniętymi oczami, zwinięta, jak kociak. Położyłem się tuż za nią, objąłem ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Wtuliłem twarz w jej szyję.

- Kocham cię Pearl – wyszeptałem.

- Jak się dowiedziałeś? – pytanie spadło na mnie jak bomba.

- Niestety nie od ciebie – przytuliłem ją mocniej – Pozwoliłaś mi wrócić tylko dla Hope, prawda?

- Kochasz ją – przerwała, by wziąć głęboki oddech – będziesz jej bardzo potrzebny, kiedy zostaniecie razem. Zwiąż się z kobietą, która ją pokocha. Nasza córka będzie tego potrzebować.

- Co ty pierdolisz Pearl!? – puściły mi nerwy, jednym ruchem ręki odwróciłem ją, bym mógł spojrzeć w jej oczy – Wychowamy ją razem i będziemy cholernie szczęśliwi. Zawalcz o nas, proszę – wpiłem się w jej usta, zaborczo i brutalnie.

- Jesteś wspaniałym ojcem – wszeptała  – Hope cię uwielbia. Będziecie razem szczęśliwi, jestem tego pewna.

Miałem przemożną ochotę potrząsnąć nią, by przestała pieprzyć te głupoty. Jednak, kiedy chwyciłem ją za ramiona, poczułem, jaka jest krucha. Jezu! Jak ja ją kochałem.

- Nie zostawisz nas! – wychrypiałem – Nie pozwolę ci na to, słyszysz?

- Adam – zimne, szczupłe palce pogładziły mój policzek – jestem już bardzo zmęczona byciem silną i odważną. Nie mam siły już dłużej udawać, że radzę sobie z tym wszystkim, kiedy tak naprawdę, to sypię się, jak domek z kart. Hope nie potrzebuje takiej matki, a ty takiej żony – przymknęła oczy, chiała zatrzymać łzy, albo po prostu nie chciała patrzeć mi w oczy wypowiadając następne słowa – Zabierz Hope i wyjedźcie. Najbliższe tygodnie będą trudne, nie chcę, by taką mnie zapamiętała. Poza tym, chcę spotkać się z Salvadore, a ty pamiętaj, by chronić przed nim nasza córkę.

Nic nie mogło przygotować mnie na te słowa, a już na pewno nie wypowiedziane takim tonem. Była spokojna, pogodzona z losem, a nawet odważyłbym się powiedzieć, że pożegnała się z życiem.
Zawsze myślałem, że depresja to choroba osób leniwych i nieambitnych. Ale przypadek Pearl pokazał, jak bardzo się myliłem. Nieleczona, pogłębiająca się  depresja to powolne samobójstwo.

Jednak Cię nie zabiję...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz