Rozdział XLI

2.4K 116 9
                                    

Pearl
Adam tulił mnie tak mocno, jakby chciał wtopić mnie w siebie. Jakbym miała stać się częścią jego ciała. Ogromnym wysiłkiem woli pozostawałam bierna. Moje durne serce nagle zapomniało, jak jeszcze niedawno, sklejałam je i czyściłam z okruchów wspomnień. Naiwnie otwierało się, by przyjąć go z powrotem.
Ale nic z tego! Szare komórki przejęły kontrolę. Widząc go z Hope, boleśnie uświadomiłam sobie, że nie mam prawa izolować ich od siebie. Kiedy mała dorośnie i zacznie zadawać pytania, sam będzie musiał wyjaśnić co z niego za człowiek. Pozostaje mi ufać, że nie zawiedzie jej tak, jak zawiódł mnie. Już nie wierzę jego słowom. Zapewnienia, że wszystko naprawi i uczyni mnie szczęśliwą, to obietnice, które już wcześniej słyszałam. Nie stać mnie na dawanie sobie kolejnych szans. Moje życie jest poukładane. Nie ma w nim miejsca dla Adama. Jest mi dobrze tak, jak jest. Nie chce tego zmieniać. Odsunęłam się od niego.

- Usiądźmy – poprosiłam. – Umówmy spotkanie z prawnikiem. Określimy warunki rozwodu i opieki nad Hope.

- O czym ty mówisz, Pearl? Jakiego rozwodu? – gniew gotował się w nim – Zamierzasz wyrzucić mnie ze swojego życia i wydzielać spotkania z córką? – spojrzał w moje  oczy – Czy nie zabrałaś mi już wystarczająco dużo?

Ostatnie pytanie przygniotło mnie, jak stutonowy głaz. Przecież to on pierwszy nas zostawił. Wyszedł w środku nocy i to bez żadnych wyjaśnień. Musiałam sama mierzyć się z tym medialnym bagnem, nachalnym ojcem i ochroną, która niemalże pod prysznic ze mną wchodziła. Zrobiłam to, co uznałam za konieczne, by zapewnić bezpieczeństwo i zwyczajne życie naszej córce. Gdyby można było cofnąć czas, postąpiłabym tak samo. To była dobra decyzja i nie będę za nic przepraszać.

- Z mojego życia wyrzuciłeś się sam, a raczej zwiałeś pod ochroną nocy – moje słowa były ostre, ale chciałam, by cierpiał – Co do Hope, proszę tylko, abyś nie zabierał jej z Irlandii. Jest jeszcze mała, nigdy nie rozstawałyśmy się dłużej niż na kilka godzin. Nie chcę jej denerwować.

- Nie wierzę – poderwał się z kanapy i w mgnieniu oka stał już przy mnie – Nie wierzę, że już dla ciebie nic nie znaczę – znów wtulił mnie w swoje ramiona – Przecież należymy do siebie. Tak, jak ja należę do ciebie, ty należysz do mnie.

- Nie Adamie – odpowiedziałam spokojnym szeptem – połączyła nas Hope – pokonałam gulę w gardle i mogłam mówić już głośniej – Nie znam cię. Jesteś dla mnie obcym człowiekiem. Adam Scot, w którym się zakochałam, za którego wyszłam za mąż, to wytwór mojej wyobraźni. Boleśnie zdałam sobie z tego sprawę. Moje życie było przepełnione kłamstwem i manipulacją. Wszystko zmieniło się tutaj. W Irlandii. Tu odzyskałam spokój. Społeczność Bushmills przyjęła mnie i Hope, a teraz traktują nas, jakbyśmy należały do tego miejsca od zawsze. Prowadzę pensjonat, który ma zajęte wszystkie pokoje. Moje ciasteczka maślane i herbata z wiśniami są jedną z atrakcji turystycznych. Odnalazłam swoje miejsce na ziemi. Jestem tu szczęśliwa – rozluźnił ramiona, więc szybko się odsunęłam – Nie zabieraj mi tego, proszę.

Moje słowa sprawiły mu przykrość, ale musiałam być z nim szczera. To właśnie niedomówienia, kłamstwa i brak zaufania, doprowadziły nas do miejsca, w którym wszystko się rozpadło. Zbudowaliśmy więź, która rozsypała się, jak domek z kart. Hope dorasta, a ja ponad wszystko będę ją chronić. Chcę, by wyrosła na odważną i samodzielną kobietę. Chcę, by sama mogła decydować o sobie, bo rodzina, w której się rodzisz, nie może deprecjonować całego twojego życia. 

Jednak Cię nie zabiję...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz