Rozdział XL

2.4K 116 4
                                    

Adam
Dziś poznałem nową definicję szczęścia. Nigdy wcześniej, nawet nie śmiałbym przypuszczać, że moje serce potrafi pomieścić tyle miłości, czułości i tęsknoty. Kiedy spojrzałem w oczy Pearl, uświadomiłem sobie, jak cholernie mocno za nią tęskniłem. Jej spojrzenie, w kolorze gorzkiej czekolady, kryło w sobie ocean słodyczy. To wyjątkowa kobieta. Ona jest jak wulkan na lodowcu. Ogromnym wysiłkiem woli zachowałem dystans. Każda komórka mojego ciała wyrywała się do niej. Niemożność przytulenia jej, choćby dotknięcia, sprawiała mi fizyczny ból.
Zgodziła się ze mną porozmawiać, jak tylko zaśnie Hope. Byłem złakniony towarzystwa córki, jednak rozumiałem, że tę rozmowę musimy przeprowadzić sami.

- Dlaczego zniszczyłaś nasze życie? – zapytałem chłodno i znacznie ostrzej niż chciałem.

- Życie nie pozostawiło mi wyboru – obdarzyła mnie spojrzeniem tak zimnym, że przemknął po moich plecach dreszcz – Gdybym została, to właśnie życie zniszczyłoby mnie, a przede wszystkim naszą córkę. Na to nie mogłam pozwolić.

- Czy jesteś szczęśliwa? – musiałem spuścić z tonu, bo mur, który nagle wyrósł między nami przytłoczył mnie.

- Co ty tutaj robisz? Dlaczego przyjechałeś? – jej oczy zalśniły, ale nie pozwoliła, by spłynęła, choć jedna łza.

Podszedłem do niej bliżej. Tak blisko, że mogłem poczuć ciepło i zapach jej ciała. Już nie mogłem powstrzymywać się dłużej. Miałem przed sobą wszystko, czego właśnie teraz było mi potrzeba. Zamknąłem ją w swoich ramionach. Była okropnie chuda i sztywna. Nawet nie drgnęła.

- Tęskniłem – wyszeptałem wtulając twarz w jej włosy – Nie potrafiłem już żyć z daleka od was - Czułem, jak łomocze jej serce, moje też tłukło się o żebra.

Staliśmy tak dłuższą chwilę. Upajałem się jej bliskością. Jednak ona tkwiła nieporuszona.

- Kocham cię Pearl – wyszeptałem tuż przy jej uchu - Cholernie mocno...i do szaleństwa.

Odsunęła się ode mnie nagle.

- Przestań –powiedziała tak cicho, że słowo to raczej odczytałem z ruchu jej warg, niż usłyszałem.

Po chwili uniosła głowę i spojrzała na mnie. Policzki miała mokre od łez.

- Chcę rozwodu – powiedziała spokojnie – Zaprzyjaźnij się z Hope, podzielimy się opieką. Proszę tylko, by nie opuszczała Irlandii.

Natychmiast przyciągnąłem ją do siebie. Byłem wściekły. Jaki qrwa rozwód? Co ona pieprzy? Przytulałem ją tak mocno, że pewnie sprawiałem jej ból, ale ona nawet nie drgnęła. Jej chłód i obojętność poraziły mnie. Jedną ręką podniosłem jej podbródek i wymusiłem, by spojrzała na mnie.

- Prosiłaś o szczerość, a ja zawiodłem –mówiłem patrząc jej w oczy – Obiecałem cię chronić, ale nie doceniłem twojego ojca. Spieprzyłem, ale potrafię to naprawić. Tylko mi na to pozwól – pocałowałem ją, ale ona pocałunku nie odwzajemniła.

- Twój przyjazd uświadomił mi, że Hope nie jest bezpieczna. Skoro ty nas znalazłeś, za chwilę znajdzie nas Salvadore – mówiąc to, patrzyła na mnie, a jej spojrzenie przepełnione było strachem i bólem – Proszę cię tylko, byś chronił naszą córkę.

Wyswobodziła się z mojego uścisku. Wysunęła nadgarstki przed siebie, rękawy bluzki odsłoniły blizny.

- Nie pozwól, by nasze dziecko, kiedykolwiek, zapłaciło taką cenę za to, czyja płynie w niej krew – spojrzała na mnie – Nie pozwól, by kiedykolwiek stała się towarem przetargowym.

- Od roku moi ludzie was chronią – powiedziałem spokojnie – Nie pozwolę, by ktokolwiek zrobił wam krzywdę – znów przyciągnąłem ją do siebie – Kocham was i chcę was odzyskać.

Tym razem poczułem, jak jej ciało zaczyna drżeć. Wtulałem ją w siebie mocno i gładziłem uspokajająco jej plecy. Jezu! Była taka chuda i krucha.

Jednak Cię nie zabiję...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz