Rozdział XLII

2.3K 110 5
                                    

Adam
Kupiłem dom w Bushmills. Skoro Pearl wybrała tę mieścinę na miejsce do życia, musiałem się dostosować. Obiecałem, że dam jej rozwód, ale najpierw chcę zdobyć zaufanie Hope. Chcę, by mała czuła się ze mną dobrze, bezpiecznie. To była tylko część mojego planu, ale więcej nie mogłem jej wyjawić. Tak naprawdę, potrzebowałem czasu, by odzyskać zaufanie mojej kobiety. Wierzyłem w nas. Straciliśmy już zbyt dużo czasu.
Na moje szczęście, matczyna miłość Pearl była silniejsza od żalu, jaki czuła do mnie. Dla dobra małej spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Wspólne spacery, pikniki, wycieczki. Wspólne oglądanie i czytanie bajek. Widywałem się z moimi dziewczynami każdego dnia. Poznawałem córkę, która była nieustającym źródłem mojej radości. To cudowny, wspaniały, mały człowiek. Na nowo poznawałem też Pearl i, choć uważałem, że to nie jest już możliwe, to z każdym dniem kochałem ją jeszcze mocniej.
Prowadzenie pensjonatu kosztowało ją dużo wysiłku. Do tego opieka nad Hope, która jest bardzo ciekawym świata dzieckiem. Prowadziła grupy wsparcia dla kobiet i w każdą sobotę udzielała lekcji rysunku, na które przychodziło tyle osób, że musiała przenieść je w plener. Obserwowałem ją. Naprawdę była szczęśliwa. Choć wieczorami, kiedy czytaliśmy Hope do snu, przyglądałem się jej zmęczonej twarzy. Martwiła się i dbała o wszystkich i o wszystko, poza sobą. Pewnego wieczora, kiedy odprowadzała mnie do wyjść, zauważyłem, że omal nie zemdlała. Na szczęście stałem blisko i zdążyłem ją przytrzymać, by nie osunęła się na podłogę.

- Pearl, co się dzieje? – przyznaję, że nieźle mnie przestraszyła.

- Nic. To tylko zmęczenie – uśmiechem starała się ukryć zmieszanie – Ostatnio Hope często budzi się w nocy, a do tego tak dużo się działo, że zabrakło mi czasu na odpoczynek i sen. Wyśpię się i wszystko będzie dobrze.

Wziąłem ją na ręce. Była niepokojąco lekka. Zawsze była szczupła, ale teraz była po prostu chuda.

- Co ty robisz? Spojrzała na mnie podejrzliwie – Postaw mnie natychmiast.

- Zaniosę cię do łóżka i zostanę dzisiaj na noc – powiedziałem tonem, który nie zostawiał miejsca na sprzeciw – Położę się na kanapie w pokoju Hope, jeśli będzie budziła się w nocy, nie będziesz musiała do niej wstawać. Dzisiejszej nocy, ja się nią zaopiekuję.

- Ale – próbowała zaprzeczyć, jednak jej nie pozwoliłem.

- To nie jest temat do dyskusji,  Pearl. Już  podjąłem decyzję.

Musiała być naprawdę zmęczona, bo nie sprzeczała się już ze mną dłużej.

Obudził mnie zapach świeżo parzonej kawy. Jeszcze nawet nie świtało. Zerknąłem na zegarek. Było kilka minut po piątej. Wstałem. Delikatnie wyszedłem z pokoju, by nie obudzić Hope. Wiedziony zapachem trafiłem do kuchni. W piekarniku dopiekała się pierwsza porcja ciasteczek. Na blacie przygotowane były już kolejne, przygotowane do pieczenia. Pearl siedziała, głowę wspierała na dłoniach, miała zamknięte oczy. Nie mogłem przestać się jej przyglądać. Cudownie przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Jednak byłem na nią zły. Miała się wyspać i odpoczywać, a ona po kilku godzinach snu jest już gotowa do pracy. Po jaką cholerę tak się zarzynała, przecież nie musiała tyle pracować. Przelałem na jej konto wystarczająco dużo pieniędzy, by nie musiała w ogóle pracować.
Zauważyła mnie.

- Obudziłam cię? – zapytała szeptem – Przepraszam.

Usiadłem, przysunąłem ją tak, byśmy siedzieli naprzeciw siebie. Położyłem dłonie na oparciu jej krzesła, by nie mogła mi zwiać, bo zauważyłem, że miała na to ochotę.

- Dlaczego wszystko robisz sama? Przecież zatrudniasz ludzi do pomocy. Pensjonat świetnie prosperuje. Potrzebujesz pieniędzy? Masz jakieś problemy? – wyrzucałem z siebie pytania, właściwie, nie dając jej szansy na odpowiedź.

Roześmiała się. Uniosła dłoń i musnęła mój policzek.

- Robię to – wskazała na blaszki pełne ciastek, a było ich z dwieście sztuk – bo lubię –  po chwili dodała – a właściwie, to turyści je lubią. Zaglądają do nas w porze podwieczorku, specjalnie dla tych ciasteczek. I miejscowi też lubią tu po nie wpadać. Dzięki temu czuję, że przynależę do tego miejsca. Nareszcie mam gdzie zapuścić korzenie.

- Musisz z czegoś zrezygnować. Jesteś wychudzona i przemęczona. Hope mówiła, że często boli cię głowa – przyglądałem jej się uważnie.

- Napij się kawy, zjedz ciasteczko, a jak to dla ciebie za wczesna pora, to wracaj do łóżka – próbowała zmienić temat.

Piekarnik wydał cichy dźwięk. Szybko podniosła się i wyciągnęła pachnące ciasteczka. Odłożyła blaszki na marmurowy blat i wstawiła kolejną porcję do pieczenia. Stanąłem tuż za nią. Tak blisko, że musiała wesprzeć się plecami na moim torsie. Upajałem się tą chwilą. Byłem złakniony bliskości. Odkąd przyjechałem trzymała mnie na dystans i zaczynałem już tracić nadzieję, że to kiedykolwiek się zmieni. 

Jednak Cię nie zabiję...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz