16. Prosto, hotel, prawo, prosto, lewo, meta.

660 15 0
                                    

Pov. Dorian

Z domu Niny wyszedłem po dwunastej zabierając ze sobą chłopaków i odwożąc ich do domu. Ja również kierowałem się w stronę domu. Drugiego domu...

Wyjechałem na przedmieścia po drugiej stronie Manhattanu. W końcu droga otoczona była lasem, a ja skręciłem w jedną ze środkowych ścieżek i zacząłem się w nim zagłębiać. Po chwili ukazał mi się średnich rozmiarów drewniany dom. Las był ciemny tak samo jak domek, więc nie był aż tak widoczny z ulicy.

Wysiadłem z mego audi i pokierowałem się do drzwi. Zapukałem do szkła i czekałem na jedynego domownika. W końcu przez szkło zobaczyłem wysokiego trzydziesto cztero latka. Jest on wysokim, nieźle napakowanym i wytatuowanym brunetem o niebieskich oczach. Taki jest oto Kai Jordan. Facet, którego traktuje jak starszego brata.

— Właz, bo mi komary powlatują.

— Komary w marcu? — spytałem.

— Zaraz kwiecień, mądralo. — prychnąłem na jego słowa i rozwaliłem się na wygodnej, dużej kanapie obok kominka.

Jego dom choć się nie wydaje mały jest naprawdę przestronny. - (Na końcu są zdjęcia domku) - ma on sypialnie, kuchnie, łazienkę, salon, a nawet swoje biuro.

— Jak się czujesz przed wyścigiem? — zapytał.

— Nawet dobrze. A jak tam twój syn?

— Pewnie siedzi z matką. Nie gadajmy o nim. Nawet jeśli to mnie nienawidzi i pewnie nie chce mnie znać.

— Nawet z nim nie pogadałeś. Ahh jednak cienias z ciebie, Kai'u Jordanie.

— Odezwał się wielki diabeł.

•••

Dochodziła dwudziesta druga. Wraz z Kai'em przyjechaliśmy na miejsce gdzie miał odbyć się wyścig. Na ulicach zbierali się już ludzie z kasą i podchodzili do Diego, który ją brał, liczył i zapisywał ich głosy.

Kierowcy biorący udział w wyścigach wraz ze mną podeszli do kierownika tego wszystkiego - Matthew'a Smith'a.

— Dzisiaj wyścig odbędzie się na Brooklynie. Wiecie jak tam jest, więc musicie być troszkę ostrożni. Wąskie uliczki równa się brak wyścigania, bo inaczej spowodujecie wypadek. Prędkość dowolna, styl jazdy dowolny. Powodzenia i zapraszam na linie startu, tam wasi inwestorzy przedstawią plan drogi. — mówił wszystko Matt.

Ogólnie Matt jest człowiekiem siejącym strach. Był troszkę niższym ode mnie brunetem z gdzieniegdzie siwymi włosami o zielonych oczach i lekkim zaroście. Ma z czterdzieści osiem lub dziewięć lat.

Podszedłem do mojego audi, które sprawdzał dokładnie Kai.

— Wszystko git? — spytałem opierając się o drzwi po stronie kierowcy.

— Tak. No więc patrz. Jedziesz prosto, kiedy ujrzysz hotel Pod Times Square skręcasz odrazu w prawo, by dotrzeć bliżej na Brooklyn, potem cały czas prosto na końcu jedynie skręcasz w lewo i powinieneś na samym końcu drogi ujrzeć metę. Wszystko zrozumiałe?

— Tak. — odpowiedziałem w cholerę skupiony.

Prosto, hotel, prawo, prosto, lewo, meta.

Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik, który zawył. Strzeliłem jeszcze nadgarstkami oraz karkiem i wygodnie się rozsiadłem kładąc jedną rękę na kierownicy, a drugą na manualnej skrzyni biegów.

Gdy weszła na środek drogi skąpo ubrana blondyna z flagą w szachownice zacząłem delikatnie się stresować. Spojrzałem na moje lewo gdzie mieścił się mój przeciwnik w niebieskim Ford Mustangu. On również na mnie spojrzał i z kpiącym uśmiechem wystawił do mnie środkowy palec.

See you later, sweetheartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz