❀ 𝑪𝒉𝒂𝒑𝒕𝒆𝒓 𝑿𝑰𝑰.

1.6K 145 34
                                    

Czym jest śmierć?

Czym jest właściwa śmierć?

Odpowiedź na to pytanie każdy niech znajdzie sam...

Ale w takim razie, jaka śmierć była Atsuhiego? Kto odpowie na to pytanie?

Padało. Niewiarygodnie padało. Lało jak z cebra. A każdy trzymał w dłoni parasol. Czarny parasol. Tak samo czarny jak garnitury, koszule czy suknie, które były noszone przez ludzi na cmentarzu. Było chłodno. Jakby zaraz każdy miał umrzeć.

Czy śmierć jest piękna?

Czy śmierć jest arcydziełem?

Czy śmierć jest przeklęta?

Zero uśmiechu na ludzkich twarzach. To boli. Boli serce na widok zakopywania trumny. Na widok kwiatów i zniczy. Na widok zdjęć. Na widok wspomnień. To wszystko tak bardzo boli... A łzy mieszają się z deszczem. I nie było więc widać kto płakał. Po prostu stali. Nad grobem...
Modlili się. Modlili o to, aby dusza zaznała spokoju. Żeby nie cierpiała tak jak cierpiała na ziemi.

I ostatnie pożegnanie...

Wiesz, że już go nie zobaczysz...

Wiesz, że już nigdy nie usłyszysz jego głosu...

Wiesz, że już nigdy nie posmakujesz jego ust...

To boli, prawda? A po tym wszystkim człowiek jest pusty... Taki jakby martwy. Nie wie co ze sobą zrobić. Nie wie komu oddać serce. Po prostu nie wie.

— Moje kondolencje. — powiedziała cicho kolejna osoba, podchodząc do ciebie.

Nawet nie interesowałaś się kto to był. Czy to sąsiad, czy jakaś starsza pani, czy szef z pracy lub kolega ze szkoły. Rodzina dalsza czy bliższa...To bez różnicy. Przecież go już nie było. Więc po co te wszystkie kondolencje? Po co te wszystkie miłe słówka "dodające otuchy" i sztuczne uśmiechy? Po co skoro wszystko się zakończyło?

— Trzymaj się. — powiedziała kolejna osoba dotykając twojego ramienia.

Kto to był? Jakiś kuzyn? A może jakiś randomowy znajomy? A po co ci to wiedzieć? To nic nie zmieni...

— Przykro mi. Tak bardzo mi przykro. — powiedział już bardziej znajomy głos. — Nie zdołaliśmy go uratować. Przepraszam. — rzekł i cię przytulił.

— Itadori... — szepnęłaś patrząc na nastolatka, który się obwiniał tak naprawdę za nic.

Nie znał nawet twojego męża ale przyszedł na jego pogrzeb. Przyszedł dla ciebie, aby cię wspierać. I mimo, że wyglądał tak podobnie do Sukuny, bo dzielił z nim ciało to w ogóle go nie przypominał więc jego obecność ci nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Byłaś szczęśliwa, że był tu z tobą. I był szczery. Był prawdziwym wsparciem.

— Dziękuje. — rzekłaś cicho i odwzajemniłaś uścisk.

Nie obchodziło cię to, że wypuściłaś z dłoni parasolkę, a deszcz zaczął skapywać na twe włosy. Po prostu miałaś to gdzieś.

— Za co? — zapytał. — Przecież to prze-

— Ciii. To nie twoja wina. Jesteś ogromnym wsparciem. Jesteś szczery. Za to ci dziękuję.

Chłopak odsunął się od ciebie i uśmiechnął się blado. Ty jednak nie byłaś w stanie oddać uśmiechu. Twoje kąciki ust nie potrafiły się już unosić. Jedynie spojrzałaś na niego, a potem z powrotem podniosłaś czarny parasol.

— Będę już szedł. — rzucił Yuuji. — Mam nadzieję, że do zobaczenia.

— Jasne, do zobaczenia.

Przyglądałaś się jak odchodził coraz dalej, a jego sylwetka się rozmazała. Twój wzrok był pusty. Nie wyrażał żadnych emocji. A z twych oczu nie wylatywały żadne łzy. Stałaś tak po prostu. Jak gdyby nigdy nic. I jedynie spoglądałaś na trumnę. Drewnianą trumnę... To koniec... A każdy koniec jest bolesny...

*.:。✿*゚゚・✿.。.:*

Minęło pół roku. Pół roku odkąd na zawsze pożegnałaś Atsushiego, a twoje serce wypełniła pustka. Nie mogłaś patrzeć na ten duży dom, w którym razem mieszkaliście. Do którego wprowadziliście się po ślubie. Każda ściana była dodatkowym gwoździem, dodatkowym cierpieniem, które przypominały Atsushiego. Nie mogłaś tam dłużej mieszkać. Dlatego przeprowadziłaś się do małego ale nowoczesnego mieszkanka nieopodal centrum w Tokio. Starałaś się zapomnieć. Starałaś się wyrzucić cierpienie. Ten cały ból. Ale nie było to takie proste. Pracowałaś więcej, aby zająć czymś myśli. I już w mniejszym stopniu się uspokoiłaś. Minęło przecież parę miesięcy. Były one ciężkie... Te wszystkie dni. Ale jednak często odwiedzał cię Itadori. Ten pocieszny chłopak, który szczerze cię wspierał. Wiadomo, że miał dużo obowiązków ale mimo to znajdował czas, aby sprawdzić jak się czujesz. A Sukuna? Na razie o nim nie mówmy... On siedział cicho... I tyle...

Czasami wpadała do ciebie również Kugisaki. Co prawda rzadziej niż Yuuji ale za to starała się ciebie wyciągnąć z domu na jakieś zakupy czy babskie wieczory. Ta dziewczyna sprawiała, że coraz bardziej wracałaś do normalności. A Fushiguro i Gojo? Ich nie widziałaś od tych sześciu miesięcy. Nie raczyli się pokazać, bowiem mieli dużo na głowie. Zbyt dużo... I zbyt ważnych obowiązków, aby sprawdzić co u ciebie. Życie było ciężkie... To prawda. Ale jednak starałaś się wrócić do tych szczęśliwych chwil. A w tym pomagali ci Nobara i Itadori. Z każdym dniem było co raz lepiej. Z każdym dniem co raz mniej cierpiałaś. Pragnęłaś miłości... Pragnęłaś tej bratniej duszy... Czułaś się osamotniona i stęskniona. Chciałaś, aby ktoś złapał cię za rękę...

*.:。✿*゚゚・✿.。.:*

— Hę? — zapytał zdziwiony Itadori. — Co masz na myśli mówiąc, że chcecie mnie związać?

— Potrzebujemy porozmawiać ze Sukuną. — odrzekł wesoło Gojo i zaklaskał w dłonie.

— Nie ma opcji!!! — burknął Yuuji jak oburzone dziecko i odwrócił głowę. — Fushiguro, też spiskujesz przeciw mnie?

— Nie bądź głupi. Od pół roku nie pozwoliłeś Sukunie wyjść, a my musimy z nim pogadać.

— Nie! I koniec kropka!

— W takim razie... — powiedział Megumi i odkaszlnął. — Inumaki, mógłbyś?

— Inumaki? — zapytał różowowłosy.

— Tuńczyk. — powiedział i pokiwał głową Toge po czym spojrzał na Yuujiego. — Śpij...

*.:。✿*゚゚・✿.。.:*

𝑲𝒏𝒐𝒘 𝒚𝒐𝒖𝒓 𝒑𝒍𝒂𝒄𝒆 ❀ 𝑺𝒖𝒌𝒖𝒏𝒂Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz