Rozdział V

109 10 12
                                    

Wnętrzności siostry zdawały się wywracać na drugą stronę.

Trzeba było uporządkować myśli.

Jak to się stało? Najpewniej dał jej szansę doświadczyć wszystkiego, co działo się, gdy zupełnie straciła nad sobą kontrolę. Gdyby jej to opowiadał, uznałaby to wszystko za stek niedorzecznych kłamstw, ale doświadczeniu tej sceny nijak nie dało się zaprzeczyć. Przez chwilę milczała, oddychając ciężko, w końcu jednak zapytała łamiącym się głosem:

- Czy to był wetala?

- Nie. To pomniejszy demon żerujący na tobie. Wyhodowany na twoim bólu i wstydzie. Niejako wmuszony ci przez wszystkie twoje życiowe doświadczenia. Wiele osób się z czymś takim boryka. To nic strasznego. Powinnaś być dla siebie bardziej wyrozumiała. Wtedy będziesz w stanie go pokonać raz na zawsze - wyjaśnił jej spokojnie.

Nerwowo dotykała swojej głowy, jakby cały czas próbowała ją czymś nakryć.

- Nie widziałeś mojego kornetu i habitu? - spytała w końcu, totalnie rozproszona, zupełnie tak, jakby zdanie „powinnaś być dla siebie bardziej wyrozumiała" stanowiło jakiś abstrakcyjny zlepek nielogicznych dźwięków, który najłatwiej było po prostu zignorować.

- Chodzi o feran i twojego łabędzia? - zaczął rysować w powietrzu kształt, mający być zapewne odwzorowaniem jej nakrycia głowy i bezkształtnej szaty.

Pokiwała głową.

- Tak. Nie czuję się dobrze bez nich w czyimkolwiek towarzystwie.

- Nie widziałem ich tutaj. Chyba zostały w Phulraghu. Odkąd jesteśmy w twojej głowie, masz inny feran. Taki, jak ja w szpitalu.

- To koszula nocna. Tamto, to habit.

- Feran.

- Habit - mimowolnie roześmiała się, gdy zdała sobie sprawę, że Praczaja żadną miarą nie słyszał tego, jak w powszechnym nazywają się części jej odzienia. Podobnie nie był w stanie wychwycić znaczenia, jakie kryło się za łyżką, bowiem, nie wiedział o istnieniu czegoś takiego. Najbliżej pozostawała chochla. Znak bez znaczenia był martwy. Miała zaś szansę na to, żeby usłyszeć parę paharamskich słów. Myślał dźwiękami, gdy tylko zauważał, że przekazywane znaczenie było dla niej niejasne.

- Nie wypada mi przebywać z tobą, kiedy mam odkryte włosy - wyjaśniła mu nagle. Usłyszawszy to, zrobił zaskoczoną minę, marszcząc lekko nos. Musiało to być dla niego jakieś dziwactwo. Po chwili rozglądania się po komnacie, uznał, że podałby jej jeden z proporców.

- Praczaja, nie. Proszę, nie - śmiała się głośno, choć wkradła się w to lekka nerwowość. Głaskał mnie po włosach. Ta myśl nie dawała jej spokoju. Sama go o to poprosiła. Ze strachu. Jak małe dziecko bojące się ciemności. Mroczny elf odwinął uttariyę ze swojego karku, rozprostował ją i delikatnie zarzucił Hilmajni na głowę. Znieruchomiała ze zdziwienia, jednak pozwoliła, by okutał szarfę wokół jej długiej szyi.

- Czy nie znieważam twojego szala? -zapytała nieśmiało.

- Nie, to tylko kawałek materiału, ale jeśli czujesz się lepiej, mając go na głowie, to służę pomocą - odparł, poprawiając jeszcze z dumą swoje spektakularne dzieło.

- Tak, tak jest lepiej - stwierdziła, dodatkowo podciągając ciężką, aksamitną narzutę, pod którą leżała, aż pod nos - Będzie nam łatwiej tak rozmawiać.

- Vetto, wracając do twojego demona - jego myśli zagęściły się i nabrały bardziej poważnych nut - To wszystko, co dzisiaj widzieliśmy, to twoja własna nienawiść do samej siebie. Nie wiem, co jest jej powodem. Nie wiem, skąd ona się wzięła, ale postaraj się mi uwierzyć: nie masz motywu, żeby siebie nie cierpieć. Nieważne, co stało się w ciągu twojego życia, co zrobiłaś, czy co ktoś o tobie powiedział. Nie musisz żyć z tą bestią pod sercem. Możesz być dla siebie dobra i wyrozumiała - patrzył prosto w jej oczy.

[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej SrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz