Rozdział XVI

119 10 43
                                    


Schodki były mocno wyślizgane, na dodatek porośnięte gęsto żywą, niemalże pulsującą zielenią roślinnością. Wejście nie należało jednak przez to do najłatwiejszych i zdawało się, że kolejne kondygnacje ciągną się w nieskończoność. Wilgoć, która skropliła się na ścianach wieży, również nie ułatwiała pięcia się wyżej. Elfka zatrzymała się, opierając o śliską, kamienną powierzchnię, dysząc ciężko. Praczaja odwrócił się na pięcie i przez chwilę wpatrywał się w nią spojrzeniem pełnym najszczerszej troski.

- Powiedz cioci i wujkowi, że powinni zainstalować jakieś poręcze – zaproponowała kobieta tuż po tym, jak niemal skręciła kostkę na jednym z setek stopni.

- To ma tak być, wejście na szczyt to forma ascezy – wytłumaczył jej skwapliwie, widząc zaś niepewne kroki elfki, podał jej rękę, by odrobinę ułatwić kłopotliwy marsz. - Wiesz, taka atrakcja dla pielgrzymów – dodał, spostrzegłszy jej nieprzekonaną minę.

Ujęła jego dłoń. Z asystą wchodzenie na szczyt nie było aż tak uciążliwe. Pięcia się do góry nie ułatwiała ciemność nocy, rozświetlona jedynie pojedynczą, trzęsącą się lampką oliwną, którą mroczny elf próbował utrzymać w drugiej dłoni, nie rozlewając przy tym dookoła gorącej cieczy. Vetta nie zaprzątała sobie jednak głowy jego nieporadnością – ewidentnie rozmyślała o czymś innym. Nie chciał zbyt mocno napierać na jej myśli, wiedząc, że rozmowa z gorczycowymi indywiduami na pewno nadal mocno ją męczyła. Cierpliwie czekał więc, aż sama zdecyduje, by wyartykułować, to, co tak bardzo zajmowało jej myśli. Nie trwało to zaś przesadnie długo. Już w połowie pokonywania kolejnej kondygnacji do umysłu elfa doszło jej nieśmiałe pytanie.

- Tak właściwie, to gdzie są trzymane te całe aszury?

- Ach, pewnie spodziewałaś się, że mamy tu jakiś loch, w którym siedzą zamknięte, co? – roześmiał się, gdy jego myśli podrzucały w jej stronę kolejne znaczenia.

- Dokładnie tak.

- Więzienie jest na innym planie. Wejść do niego można tylko przez zniszczenie wizerunku Sunahiri. Jeden z tych idiotów prawie doprowadził dzisiaj do tragedii, ale na szczęście nasz dzielny Kudara temu zapobiegł. Szepnę o tym Mayilam.

- O ile nie zginiemy...

- Jestem dobrej myśli. Twój plan jest genialny.

- Naginie zgodziły się? – oczy rozbłysły jej pełnią nadziei.

- Tak. To, co proponujesz koresponduje z ich naturą. Trudno je do czegokolwiek przekonać, ale widocznie trafił swój na swego. Trawi je podobne poczucie krzywdy.

- Sugerujesz, że mam wężową naturę? – nieco kpiąco uniosła do góry brew. Jej usta wygięły się w tajemniczym uśmiechu, oświetlanym bladym światełkiem lampki. W jakiś sposób poczuł się ujęty wyrazem jej twarzy: dziwacznie pogodnym, mimo ciężkich przejść i dość niebezpiecznych perspektyw na przyszłe dni. Poczuł, jak jego własne policzki spłonęły śliwkowym rumieńcem, tkając jednocześnie nieśmiałą myśl godną skarconego uczniaka:

- A to coś złego?

- Nie mówi się u was, że ktoś zachowuje się jak żmija?

- Chodzi o zmysłowość? – próbował wyrzucić z głowy natrętną wizję, która zapewne zdążyła już zarysować się przed Vettą w swojej pełnej krasie. Elfka odchrząknęła na głos i przewróciła oczyma.

- Nie. Zupełnie nie w tę stronę – roześmiała się szczerze, wysyłając w odpowiedzi niewielki supełek konotacji, którym obarczone były węże na wschodzie.

[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej SrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz