Atmosfera od kilku dni była wyjątkowo ciężka - odkąd przekroczyli granicę dżungli, dzień w dzień dochodziło do jakiejś tragedii. Przy błotnistej rzece, jeden z koni został porwany przez tajemniczą gadzinę. Dwóch wartowników zaginęło w nocy podczas pełnienia służby, dodatkowo wszystkim dolegała parnota, a także mdłości po wypiciu wody z, wydawałoby się, czystego źródełka.
Do tego wszystkiego jeszcze te węże. Gdy tylko Tumve skończył kreślić sygil, w stronę żmijowego gniazda pofrunął ognisty pocisk. Tak, to powinno załatwić sprawę, przynajmniej na jakiś czas. Tylko nielicznym gadom udało się uniknąć ostateczności, mogli obserwować, jak poranione uciekały w gęste zarośla. Elf nie miał jednak ani sił, ani ochoty na to, by się za nimi uganiać – liczył za to, że to odstraszy je na dłużej.
Z pewnym niepokojem przyglądał się Huimie, który wydawał się na dobre zatrzasnąć w świecie swoich wspomnień. Jakoś trzeba było sobie radzić z trudami podróży, ale dziedzic Kallore-Alva z każdym kolejnym świtem wydawał się radzić sobie coraz gorzej. Począwszy od koszmarów, które zaczęły męczyć go jeszcze na długo przed zanurzeniem się w leśną gęstwinę, przez ciągłe wspominanie żony, która (cały oddział znał już tę rzewną historię na pamięć) z nieznanych przyczyn stała się oziębła, aż do majaczenia, że gdzieś między drzewami na pewno widział jakąś swoją krewną. Tumve martwił się. Jeszcze nigdy nie widział przyjaciela w tak złym stanie.
Teraz opierał się o jedno z drzew, patrząc martwo w przestrzeń przed sobą i przeklinając okrutny los za to, że musiał znaleźć się w tak okropnym miejscu. Kajowie oddalili się jakiś czas temu - przeczesywali okolicę w poszukiwaniu miejsca, które nadawałoby się do zażycia odrobiny odpoczynku. Sprawdzali również, czy gdzieś przypadkiem, między krzakami, nie majaczyły mury upragnionego sanktuarium. Krzyk jednego z ludzi, przecinający ciszę jak nóż, wyraźnie zaczął wskazywać na to, że coś w istocie zostało odnalezione. Huima zerwał się i ruszył w kierunku dźwięku - Tumve podążył za nim natychmiast, podobnie jak i reszta patrolu.
- Panowie, tu na ziemi są jakieś obrazki. Pewnie dzicy je wykonali – oświadczył zwiadowca. No cóż, nie było to może pierwszorzędne odkrycie, ale chociaż wskazywało na coś wykonane humanoidalną ręką. Huima wbił wzrok w grunt. Dwa okręgi narysowane patykiem. Pochylił się nad egzotycznym wzorem, szukając w nim jakiegokolwiek, najdrobniejszego nawet sensu. Jedno koło podzielone było na dwie połowy i kilkadziesiąt kresek. Na jednej widniało słońce, na drugiej chmura burzowa z kwiatami. Kolejny obrazek, nieco mniejszy dzielił się na ćwiartki. Ten był trochę bardziej jasny. Wiosna, lato, jesień, zima.
- To jakaś prymitywna forma kalendarza – ocenił Huima, starając się brzmieć najpewniej, jak tylko pozwalały mu na to okoliczności – Raczej do niczego się nam nie przyda – westchnął beznadziejnie, rozglądając się mętnym wzrokiem po okolicy. Pod jednym drzewem gniły jakieś owoce, wymalowane barwnikiem, nieopodal znajdowały się ślady po niewielkim ognisku.
- Może to jest to sanktuarium. Święte drzewo – Tumve wodził wzrokiem po okolicy, po czym kopnął jeden z owoców: w efekcie miąższ ubrudził mu paskudnie but, z czego elf nie był specjalnie zadowolony.
- Nie. To miała być świątynia. Budynek, murowany. A przynajmniej tak wygląda na mapie – dziedzic królewski cupnął przy wygasłym ognisku, poszukując czegokolwiek istotnego w popiołach.
Na próżno.
Odtoczył się do tyłu i usiadł ciężko na ziemi.
Nic.
Zupełnie nic.
Tylko drobny refleks od światła rzucanego przez pochodnię. Wyciągnął rękę w tym kierunku i chwycił drobną niteczkę. Włos. Długi, srebrny włos.
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej Sroki
FantasyCesarskie legiony na arackim stepie z trudem odpychają kolejne ataki wojsk mrocznych elfów. Wysoki rangą kapłan Praczaja Karne, dumny syn samej bogini Sunahiri, jest przetrzymywany i torturowany w jednym z obozów ludzi. Źródłem jego największej si...