Rozdział IV

153 11 7
                                    

Pierwszym, co poczuła, był chłód. Paskudny, liżący po kościach chłód, powodujący nieprzyjemne mrowienie w okolicach kręgosłupa.

- Siostrzyczko! Siostrzyczko! – do jej głowy dolatywały kolejne, coraz to bardziej natarczywe dźwięki. Powoli docierało do niej, gdzie właściwie się znajdowała i czego przed chwilą doświadczyła.

Diabelskie gry, sztuczki. Zabawy jej kosztem? Nie, tamta dziewczyna... to wszystko było prawdziwe, nie da się udawać takich emocji, nie w taki sposób i nie podczas takiego połączenia. Musiała być mu bliska, skoro serce tak pieczołowicie przechowywało wspomnienie o niej – co się z nią stało? Przetrwała? Oby przetrwała...

Przeniosła cały ciężar ciała na drugi bok: widocznie siedziała na zydlu, w obozowym areszcie. Skupiła się na najmocniejszym fizycznym doznaniu –masywna dłoń centuriona Levana intensywnie szarpała ją właśnie za ramię.

Cóż. Nie było rady. Trzeba wracać do rzeczywistości.

Otworzyła powoli oczy. Kaj stał nad nią, a jego mina zdradzała głębokie zaniepokojenie. Hilmajna potrząsnęła energicznie głową, niemal zrzucając z niej swój drogocenny kornet.

- Jestem, jestem... - bełkotała bez ładu, jakby znajdowała się w ciężkiej gorączce. Żołnierz próbował złapać jej chaotyczne, rozedrgane spojrzenie.

- Czy ta zielona małpa w jakiś sposób cię skrzywdziła?- głos Levana brzmiał na pełen autentycznej troski. Elfka momentalnie spojrzała na drewniane łoże, na którym powinien znajdować się więzień – ława była jednak pusta. Obróciła się więc nerwowo na zydlu, wzrokiem poszukując jego ciekawskich, spokojnych oczu.

Siedział już w klatce.

Widząc go w całkiem dobrym stanie, poczuła natychmiastową ulgę, choć wolała, by nikt nie ruszał go bez jej zgody.

O dziwo, mroczny elf również patrzył na nią z pewną niewypowiedzianą, ale obecną troską.

Dwa długouche zwierzęta w dwóch osobnych klatkach.

Dwójka więźniów.

Coraz bardziej kręciło jej się w głowie.

Wstała powoli, z całej siły starając się udawać, że wcale nie sprawiało jej to żadnego wysiłku i otrzepała swój habit z godnością.

- Nie byłby w stanie tego zrobić - wyprostowała się szybkim ruchem, uważnie dobierając słowa zwyczajowym, beznamiętnym tonem.

Czuła się jednocześnie bardzo zmęczona i wyjątkowo pobudzona – potrafiła niemalże fizycznie wyszukać wciąż aktywne połączenie między nimi, manifestujące swoją obecność na kształt drobnych, srebrnych niteczek, oplatających całe pomieszczenie. Wiedząc, że moc sygila nadal się nie wyczerpała.

Musiała się teraz skupić.

Jakie właściwie było prawdopodobieństwo, że to, co jej pokazał, było prawdziwymi wspomnieniami, nie ułudą, skonstruowaną tak, aby możliwie jak najbardziej móc sobie z nią pogrywać? Duże. Czuła jego autentyczne wzruszenie na myśl o tym, że przecież istnieją jeszcze inne światy. Miejsca, w których nie ma ścisłych nakazów i zakazów, nie ma ram i więzów pętających duszę, która może odnaleźć swój rytm, niedociskana przez nikogo.

Miejsca, które są spokojne. W których można po prostu usiąść na podłodze i porozmawiać z przyjacielem.

Czy on był przyjacielem? Nie, to na pewno ułuda – wyraźnie powiedział przecież, że najbardziej zależy mu na opuszczeniu aresztu. Zapewne dla kogoś takiego cel uświęcał środki – ale to już wszystko było dla Hilmajni nieistotne.

[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej SrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz