Rozdział XII

83 7 19
                                    


            Zerwała się do góry z groźnym krzykiem.

Zaciskając mocno pięści, rozejrzała się nerwowo na boki.

Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to zapamiętała: obozowisko, z drobnym, tlącym się ogniskiem. Zgięty w pół Praczaja, na którego brzuchu odpoczywała. Jak zawsze czujny; gdy tylko zbudziła się, pogładził jej twarz z uczuciem, a pomiędzy jego brwiami wykwitła głęboka bruzda. Odgarnął splątane kosmyki, które przykleiły się do jej rozgrzanych policzków i spytał o coś, czego nie zrozumiała.

- Koszmar – odpowiedziała w powszechnym.

- Niedobre? – wypowiedział w jej języku nieśmiało.

Słowo „nie" znał już bardzo dobrze. Wiedział, że zawsze, gdy zaczynała wypowiedź od „nie", miał czegoś nie robić, albo coś było złe. Nie - zaprzeczenie. „Dobre" - to też parę razy przewinęło się, gdy mówiła do niego na głos. Słowu temu często towarzyszył jej blady uśmiech, a z kontekstu można było odczytać aprobatę.

Zawsze miał wysokie mniemanie o swoich lingwistycznych zdolnościach. Dobrze wiedzieć, że nie było przesadzone.

- Niedobre – powtórzyła po nim wyraźnie, przyciskając się mocno do jego piersi. Natychmiast otulił jej ciało ramionami. Wyglądało to tak, jakby jeszcze chciał coś powiedzieć, ale zorientował się w porę, że jego znajomość powszechnego kończyła się na kilku słowach, których nijak nie dało się zszyć nawet w jedną, prostą wypowiedź („po prostu muszę poćwiczyć"). Vetta ostrożnie sięgnęła ku jego policzkowi i linii szczęki, gładząc spoconą dłonią po jego szorstkim, przyciętym zaroście. Ten gest niósł jej sercu spokój. Nie oddalił się. Nie wykorzystał jej. Nie śmiał się. Był blisko i patrzył na nią tak, jak miał w zwyczaju. Jakby widział w niej żywą, piękną istotę.

- Moja kolej na wartę. Połóż się – starała się mówić jak najprościej, dużo przy tym gestykulując. Ściągnął lekko brwi, po czym powiedział stanowczo:

- Nie.

- Czemu? – Vetta wyglądała na szczerze zaskoczoną: Musiał przecież zaznać choć odrobiny odpoczynku przed dalszą drogą. Przyłożył palec do jej czoła i przemówił jeszcze raz.

- Niedobre.

Ucałował ją zaraz po tym i przebiegł dłońmi wzdłuż jej włosów. Odwzajemniła jego pocałunek i zamruczała przeciągle:

- Proszę cię. Idź. Spać – wyraźnie artykułując każdą głoskę, położyła mu rękę na karku. Zamrugał kilka razy. Powieki stawały się coraz cięższe, a w miejscu, którego dotykała, rozchodziło się błogie, wszechogarniające ciepło. Uśmiechnął się głupawo, a jego głowa opadła ciężko na ramię. Vetta strząsnęła z dłoni resztki prostego sygila, później zaś otuliła Praczaję szczelnie kocem i pozwoliła mu spać na jej kolanach. Nie chciała, by marnował na nią i jej problemy czas, w którym powinien odpocząć przed dalszą podróżą. Wolno głaskała go za uchem, słuchając, jak spokojnie i miarowo oddychał. Patrzyła na jego leciutko rozwarte usta i powieki o długich rzęsach.

Jestem z tobą bezpieczna. A ty ze mną.

Uśmiechała się melancholijnie, tuląc go do piersi, ile tylko miała sił w ramionach.

Step był teraz znajomą, bezpieczną krainą, której stała się integralną częścią. Odgłosy zwierzyny i śpiew cykad stały się przyjemną dla ucha symfonią. Chłód wiatru i blade światło księżyca koiły jej myśli. Ta nieograniczona przestrzeń, tak różna od klasztornej celi i podróżnego wozu, wydawała się zaakceptować Vettę, jako własne dziecko.

[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej SrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz