Używki nigdy nie były właściwym rozwiązaniem żadnego problemu.
Ale.
Czasem Praczaja potrzebował po prostu chwili absolutnego wyciszenia zszarganych nerwów, żeby potem, na trzeźwo, spojrzeć jeszcze raz na wszystko z pewnej perspektywy, bez żelaznej obręczy wpijającej się w jego głowę. Zawsze darł o to koty z rodzicami.
Mayilam wolała machnąć ręką.
Robił to tak sporadycznie, że raczej nie groziło mu uzależnienie; właściwie, nikomu w Bhutakasabie nie groziło, bo dostawy haszyszu z Zamini docierały na tyle rzadko, że popaść w nałóg było dość trudno. W świecie jego wspomnień i marzeń, fajka była jednak zawsze nabita i wypełniona towarem pierwszej klasy. Nie jakimiś paskudnymi trocinami z zamińskich mioteł.
Trwało to już dobrą chwilę, a malowanie kolejnego zwierzątka dla swojej towarzyszki przychodziło mu z coraz większym trudem - nie przejmował się tym jednak. Jego umysł był rozkosznie pozbawiony presji i zmartwień. Robił to zresztą na tyle jakiejś poważnej, filozoficznej rozprawy, ale o to też nie dbał. Wszystko było i tak jedynie przyjemnym, ciepłym wyobrażeniem.
- To jest... jeż pomieszany z kotem? - zawyrokowała Hilmajna, śmiejąc się w głos. Materiałowy łabędź leżał gdzieś daleko, a warkocze, uwite na czubku jej głowy, zdążyły się już rozpleść całkowicie od leżenia na miękkich poduszkach.
- To lew. Źle! Teraz ty rysujesz zwierzątko za karę - myślał, że tym razem zagadka była łatwa - w końcu tam, na wschodzie, trzymali lwy w zwierzyńcach.
Praczaja nie miał już siły się śmiać - oczy zapuchły mu od łez radości. Widząc jednak Hilmajnę, równie zapłakaną z uciechy, kołyszącą się na boki i niezgrabnie malującą coś na papierze twardym rylcem, zamoczonym w atramencie, nie mógł odmówić sobie kolejnej salwy śmiechu. Ona też chichotała głośno i po chwili podniosła wysoko kartkę. Długa szyja, chude nogi zakończone potężnymi racicami, pysk podobny absolutnie do niczego i rozłożyste poroże.
- Powiedziałbym, że jest to niezgrabny owoc grzesznej miłości między antylopą a słoniem - ocenił okiem eksperta.
- To jest łoś!
- Nie wiem, co to łoś.
- A ja nie wiem, co to są te karkadanny, tysiące rodzajów małp i krokodyle. Na tym polega zabawa. Jakbyśmy wiedzieli, o co chodzi, to dostawalibyśmy punkty, a to rodziłoby niezdrową rywalizację - wyjaśniła mu, starając się brzmieć całkowicie trzeźwo, zupełnie tak, jakby haszyszowy dym nie robił na niej wrażenia; w rzeczywistości robił dokładnie takie samo, jakie na nim. Odczuwała w końcu efekty upojenia jego zmysłami.
Ich kolejne rozmowy nie miały większego sensu. Ciąg przyczynowo-skutkowy gdzieś zaniknął, zastąpiony przez piętrzące się natężenie absurdu. Zajadali się świeżutkimi, ciepłymi jeszcze samosami. Wyciągali umęczone ciała na stosach poduszek, które pojawiły się znikąd. Zapadali się coraz bardziej w wyobrażony świat. Zdawało się, że obóz zniknął gdzieś zupełnie, zastąpiony zupełnie innym kontinuum czasowym i przestrzennym.
- Właściwie, to... chciałaś się spotkać gdzieś, gdzie możemy pisać po to, żeby grać w tę grę? - Praczaja po raz kolejny zboczył z kompletnie innego tematu, jakby właśnie sobie o czymś przypomniał. Hilmajna zakręciła rylcem w dłoni.
- Chciałam, żebyśmy znaleźli jakąś formę werbalnej komunikacji, do której nie byłyby potrzebne sygile.
- O... Czyli chcesz mnie ucywilizować i nauczyć języka?
- Wzajemnie. Chyba nie ma innej drogi. Poza tym... mi się paharamski przyda nieco bardziej na tym terenie, niż tobie powszechny.
- Ciekawa prośba, ale dobrze. Tylko miej świadomość, że to będzie strasznie trudne. Cały czas trzeba dobrze werbalizować myśli.
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej Sroki
FantasyCesarskie legiony na arackim stepie z trudem odpychają kolejne ataki wojsk mrocznych elfów. Wysoki rangą kapłan Praczaja Karne, dumny syn samej bogini Sunahiri, jest przetrzymywany i torturowany w jednym z obozów ludzi. Źródłem jego największej si...