Rozdział XV

76 7 22
                                    

To nie był sukces okupiony ciężkim wysiłkiem, niemniej jednak smakował tak słodko, jak powinien. Sanktuarium wydawało się być kompletnie opuszczone - wszystko wskazywało na to, że banda zielonoskórych dzikusów uciekła, gdy tylko dowiedzieli się, że w ich kierunku zmierza cesarska armia. Tumve rozejrzał się dookoła i odetchnął głęboko z wyraźną ulgą, stając naprzeciw wielkiej figurze jakiegoś półnagiego bóstwa z mieczem w ręku.

- Zwierzęta, no po prostu zwierzęta - wyszczerzył szeroko nienaganne zęby, opierając nonszalancko ramię o ogromną rzeźbę. - Kto normalny rzeźbiłby cycatą, uśmiechniętą babę z mieczem, pokonującą wrogą armię. To są jakieś niebywałe, erotyczne frustracje - ten niezbyt wykwintny żart spotkał się z dużą wesołością ze strony cesarskich żołdaków. Złoty elf zbliżył się jeszcze bardziej do posągu, obchodząc go z każdej strony. Wyglądało na to, że oczy istoty wykonano z prawdziwych rubinów, szatę bóstwa zaś pokrywało szczere złoto.

Chociaż tyle. Dla każdego starczy po klejnocie.

- Ona tu jest - szeptał bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego Huima, nerwowo rozglądając się na boki, tak, jakby próbował się przygotować na atak, który mógł nadejść z każdej strony. Poruszenie w jednym z bocznych korytarzy niepokoiło go. Był pewien, że usłyszał przed chwilą ciche kroki.

Albo miał omamy - to byłaby zdecydowanie lepsza perspektywa.

-Jeśli już, to była, drogi przyjacielu. Uciekła stąd. Wiedziała, co się kroi. Ewentualnie to wszystko, co było w dżungli, to jakaś magiczna sztuczka, której uległeś. Forma omamienia, być może ukazująca twoje najgłębsze lęki. Czytałem o tym jeszcze przed wyjazdem, dzicy potrafią takie rzeczy - dodał przemądrzale, złapał jednak wzrok przyjaciela, by posłać mu pełny otuchy uśmiech. - Spokojnie, jesteśmy tu bezpieczni. Możemy tylko czekać na posiłki. Dzień, dwa i będą tu nasi chłopcy... A my w tym czasie nieźle sobie zarobimy.

Tumve dobył sztyletu, upatrzywszy sobie wyjątkowo okazały rubin, który zamierzał usunąć z drewnianego oczodołu jednej z bestii. Nim jednak zdążył dotknąć rzeźby, poczuł okropnie nieprzyjemny ból, rozchodzący się zachłannie po udzie. Upadł na ziemię z wrzaskiem: dopiero wówczas zobaczył grot i fragment drzewca, sterczący z jego nogi.

- Nakazuję wam odejść od tej figury - rozległ się donośny, żeński głos, brzmiący jak kochana królowa Paivana podczas orędzia. Ktoś próbował podnieść Tumvego na nogi, jednak wszyscy zamarli na widok jasnoskórej elfki z rozwianą srebrną czupryną wraz z sześcioosobową, zielonoskórą obstawą, składającą się z jakiegoś chłystka z łukiem (który najprawdopodobniej pozbawił jednego z magów zdolności chodzenia na długi czas), dwójki wściekłych staruszków, nieco młodszej pary, pewnie małżeńskiej, a także odstawionego jak na jakieś wesele jegomościa z perłami na szyi i szablą w dłoniach.

- Siostra Vetta... - Huima pobladł, cofając się za plecy żołdaków, dobywających właśnie broni.

- Poddajcie się, a być może darujemy wam życie lub odbierzemy je wam bezboleśnie - elfka kompletnie go zignorowała. Nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Powiedzieć, że jej żądanie spotkało się z dość dużą wesołością ze strony Kajów, to jakby nie powiedzieć nic - mężczyźni zarechotali przeraźliwie, niektórzy nawet pokusili się o wulgarne komentarze, opatrzone odpowiednio obscenicznymi gestami. Praczaja nie rozumiał ich słów - nie musiał.

Zaintonował pieśń.

- Skurwysyn przebił mi nogę - wyjęczał żałośnie Tumve, lecz jego głos utonął w przerażającym, monotonnym śpiewie. Oczy zaszły mu okropną, palącą jasnością. Zielona bestia z szablą rzuciła się na jego ludzi.

Wszystko działo się szybko, zupełnie tak, jakby ktoś nagle przyspieszył działanie całego czasu; energia, którą kapłan wzniecał śpiewnymi słowami, natychmiast rozrzuciła ich po wnętrzu świątyni niczym kukły. Ostrze rozcinało ich ciała. Znikąd w jego drugiej ręce pojawił się świetlisty promień, którego smagnięcie spalało na popiół Kajów. Elficki mag pospiesznie wczołgał się za figurę i w ogromnym bólu spróbował kreślić sygil ofensywny. Nim dokończył, coś szarpnęło go za włosy i uniosło do góry. Przerażająca, zielona babuszka, tak niepozorna i krucha z pozoru, ciągnęła go po posadzce z siłą dorosłego chłopa. Jego gesty stały się nieskładne, wzory w powietrzu rozmazywały się, nim zdążyły nabrać jakiejkolwiek mocy.

[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej SrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz