Rozdział VII

98 11 25
                                    

Naprzeciw stał Levan.

Jego twarz była czerwona od wzburzenia.

Przez chwilę wydawało się, że czas zupełnie stanął w miejscu; patrzył na nią z takim zdziwieniem, jakby nie do końca wierzył, czy to sen czy jawa, z drugiej strony wyglądał jak rozjuszone zwierzę, które zaraz ma się rzucić na swoją ofiarę. Z mętnym, rozkojarzonym spojrzeniem ruszył w kierunku Hilmajni z wyciągniętymi rękoma; widząc to, Praczaja poruszył się niespokojnie, bijąc całym ciężarem ciała w odrzwia klatki. Elfka nie zadała sobie nawet trudu, by mrugnąć - nie było czasu na myślenie. Pospiesznie nakreśliła ochronny sygil, którym powaliła centuriona na ziemię – uderzył o glebę jak bezwładna, szmaciana lalka. W głowie wirowały jej kolejne numery i wzory.

Sygil kontrolny. Sygil kontrolny...

Udało się od razu. Jednak wciąż była w tym dobra. Bez słowa wyjaśnienia dopadła do Levana i trzepnęła go otwartą dłonią w twarz.

- Nic nikomu nie powiesz. Wieczorem wyszedłeś z namiotu, by szukać swojej Nikolozy. Nic nie widziałeś – powtarzała warkliwym, nieprzyjemnym szeptem, który przyprawiał o dreszcze niepokoju nawet paharamskiego wojownika. Centurionowi pociemniało w oczach: nagle zaczęły wydawać się niemalże martwe i puste.

- Nic nie widziałem. Szukałem Nikolozy – wybełkotał, wciąż z tym samym, nieobecnym wyrazem oblicza.

- Daj mi klucze – rozkazała, a żołnierz od razu sięgnął do ozdobnego pasa, z którego odpiął gruby pęk. - Daj mi ten do kajdan więźnia – sprecyzowała szybko, widząc, że niewielki rozumek żołdaka potrzebuje najwyraźniej bardzo dokładnych wskazówek. Jego dłoń przez chwilę majstrowała przy wiązce kluczy mechanicznymi ruchami, w końcu jednak odnalazła ten właściwy – siostra zakonna porwała cały pęk z jego rąk. Później jak gdyby nigdy nic wstała i otrzepała habit. Strach zdążył opanować już wszystkie jej wszystkie myśli.

Co jeśli on obudzi się i wszystko sobie przypomni?

Nie mogła ryzykować.

Spojrzała na Praczaję wzrokiem pełnym przerażenia.

- Muszę zrobić coś strasznego - oznajmiła dygocząc.

- Nie bój się, jestem tuż przy tobie. Z niczym nie będziesz sama.

- Obiecujesz?

- Przysięgam na słoneczne piersi Sunahiri.

- Dobrze. Bogowie, Praczaja, robię coś okropnego – jej myśli krzyczały w okrutnym bólu, który również i jemu przynosił niewypowiedzianą rozpacz. Gdyby tylko mógł, objąłby ją teraz, jednak znajdowała się stanowczo poza zasięgiem jego spętanych rąk.

- Levan – zaczęła, cedząc powoli każdą sylabę, pośpiesznie odrywając klucz do kajdan. – Idź i się zabij. Napisz tylko list, że brak Nikolozy złamał ci serce – wypowiedziała jednym tchem.

Zaraz po tym, zwróciła mu pęk kluczy.

Wstał.

Pokiwał głową i wolnym, ospałym krokiem ruszył w swoją ostatnią podróż.

Hilmajna nie chciała patrzeć w jego stronę. Pospiesznie dobiegła do Praczaji, po ciemku starając się zlokalizować kłódkę spajającą ze sobą kajdany. Przekręciła ją. Paharamczyk rozprostował oswobodzone ręce.

- Jeszcze te na kostkach – jej myśli dygotały niemalże fizycznie – Praczaja, ja kazałam mu się zabić.

- Nie miałaś wyjścia.

- Jeszcze te na kostkach – powtórzyła, jak w amoku.

- Zostaw, nie ma potrzeby – odparł krótko i wyszeptał kilka śpiewnych sylab, a kłódka rozwarła się szybko samoistnie. Wyciągnął rękę przez kratę i przyciągnął Hilmajnę do siebie. Zastygli chwilę w bezruchu. Czuł, nawet przez grubą warstwę wełnianej szaty, w którą była okutana, jak jej rozpaczliwie serce waliło ze strachu. 

[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej SrokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz