Kolejne trzy trupy.
Zabici na warcie.
Żadnych świadków.
Zarówno Huima, jak i Tumve obudził krzyk reszty legionistów. Wypadli z namiotu natychmiast. Zauważyli, że reszta zdążyła już zapalić więcej pochodni i zgromadzić się nad ciałami zmarłych. Bilans przedstawiał się następująco: unoszące się w powietrzu opary zaklęcia porażającego nerwy i jedno rozpłatane ciało. A do tego - napis na drzewie.
- To w powszechnym – ocenił jeden z Kajów, dotykając wyrytych liter. Huima znalazł się przy nim błyskawicznie i spojrzał na korę.
Zapraszam do Arnayaszmirti na butelkę wina. Jak za dawnych lat.
Odtoczył się do tyłu i zakrył usta dłonią. Wydawało mu się, jakby cały jego żołądek zapadł się boleśnie w całym ciele, jakby był piecem, do którego ktoś właśnie wrzucił zbyt wielką stertę węgla. Ludzie dopytywali, o co właściwie chodziło – nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Właściwie, nie mógł złapać ani jednego słowa, kołaczącego mu w głowie, liter układających się w jedno, tak znienawidzone, imię. Stał jedynie w bezruchu, desperacko próbując uruchomić mechanizm wyparcia w swoim umyśle, całkowicie na próżno.
Wiedział. Od samego początku wiedział.
Nie na darmo w księgach o nauce pisali o tym, że ofiara: mała mysz, niewielkie, polne zwierzę zawsze potrafiła wyczuć na sobie wzrok drapieżnika, wtedy stawała się automatycznie jeszcze bardziej nerwowa, czujna. Malała.
Wziął Tumvego na stronę, rozpaczliwym szeptem powtarzając w kółko jedynie:
- To ona. To ona...
- Kuzynka? – i jego sceptyczny przyjaciel zaczął poddawać się paranoicznej atmosferze. Widział, jak Huima dramatycznie kiwał głową, nie mogąc się zatrzymać. Jak zepsuty mechanizm.
- Mam dość, Tumve. Mam tego dość – Huima piszczał histerycznie. Porwał swoje rzeczy i już miał ruszać sam, w kierunku wschodu, w stronę odległego domu, gdy Kajowie oraz drugi elf, pochwycili go za ramiona, przytrzymując stanowczo w miejscu.
- Nie możesz, idioto. To się nazywa dezercja, zabiją cię. Nie oddadzą nawet ciała żonie. Musimy iść dalej. Nie możemy zawrócić – dopiero uderzenie w twarz przywróciło zmysły niedoszłemu uciekinierowi. Mimo wszystko, wciąż nie potrafił wziąć się w garść. Łzy, zmieszane z potem i pyłem zdążyły już utworzyć na jego twarzy potworną, upiorną maskę, pooraną gałęziami spękań, tak, że w istocie sam teraz wyglądał jak piekielny demon.
- Ta wiedźma. Ta wiedźma tu jest – wył, opadając na kolana, przyciskając je rozpaczliwie do piersi, niezdolny nawet do tego, by ponownie wstać. Po niewielkim tłumie przebiegły liczne szmery. Cóż, prawdą było, że, zwłaszcza, odkąd nasiliły się te ataki dzikusów, wszystkim zaczynało odbijać. Ba, z dnia na dzień robiło się gorzej. Niemniej jednak, poniżać się w ten sposób, jeszcze przed całym oddziałem – to nie uchodziło żołnierzowi. Tak traciło się szacunek, tak opuszczało się gardę. Tumve widział wyraz twarzy swoich współtowarzyszy. Aż nadto rozumiał, że narażanie się na ich pogardę było co najmniej nierozsądne. Wziął głęboki wdech, przeanalizował wszystko i pośpiesznie spróbował znaleźć inne, mniej dramatyczne wytłumaczenie, aby jakkolwiek przywrócić przyjacielowi zdrowy rozsądek:
- Chłopcy, może ktoś z was sobie robi żarty? Tak, tak napijemy się już po zdobyciu sanktuarium... - rozległy się pojedyncze, nerwowe chichoty.
- Kto z was wie, jak ono się nazywa? Nie patrzcie na drzewo – spytał Huima, wstając szybkim ruchem, buńczucznie łapiąc się pod boki, nagle odrobinę spokojniejszy, bardziej rzeczowy; tak, jakby wszystkim chciał udowodnić, że jego szaleństwo, było chociaż w pewnym stopniu zbieżne z rzeczywistością. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Zapadła ciężka cisza, przerywana tylko pojedynczymi dźwiękami, dochodzącymi z wnętrza dusznej dżungli.
CZYTASZ
[SKOŃCZONE] Pieśń Srebrnej Sroki
FantasyCesarskie legiony na arackim stepie z trudem odpychają kolejne ataki wojsk mrocznych elfów. Wysoki rangą kapłan Praczaja Karne, dumny syn samej bogini Sunahiri, jest przetrzymywany i torturowany w jednym z obozów ludzi. Źródłem jego największej si...