Cześć 1

864 48 19
                                    

Wycieram chusteczką swój zakrwawiony nos w łazience szpitalnej. Wzdycham, gdy widzę w lustrze swój czerwony policzek, którego kolor coraz bardziej przypomina kolor świateł, gdy włącza się alarm pożarowy. Ramiona opadają gdy przypominam sobie czas jaki dali mi ci ludzie. "Do następnego". Co oni mieli na myśli? Ile mam czasu na spłacenie tego długu? Głowa mnie boli, nie mogę myśleć. Muszę zająć się bratem, tylko on mi pozostał. Tylko on mnie utrzymuje przy życiu. 

    Biorę butelkę wody stojącej obok i przepłukuję powoli usta. Kto wie co ten drań uszkodził bijąc mnie w twarz. Pluję po raz ostatni do zlewu dziwną mieszanką wody, śliny i krwii, po czym wyrzucam zużyte chusteczki do śmietnika.

    Próbuję ogarnąć moje rozczochrane, brązowe włosy i w tym czasie zauważam limo pod moim prawym okiem. Robię też lekki makijaż, by nikt się nie przyczepił do tego, że mam problemy z gangsterami. Szczególnie, aby mój młodszy brat tego nie zauważył. Potem będzie się martwił, że jego siostra została pobita, bo nie spłaciła jakiegoś długu na jego leczenie i rehabilitację. 

     Wychodzę z łazienki chowając do torby czekoladę, którą po drodze dla niego kupiłam, zanim ci bandyci mnie znaleźli i zabrali portfel. Nawet mi się śni iść na policję, bo zawsze mam uczucie, że chodząc po ulicy ktoś mnie obserwuje. 

     Tak teraz idąc korytarzami szpitala zatrzymuje się na chwilę przy oknie. Na łączniku zaczynającym się od izby przyjęć, prowadzącym do oddziału obserwacji dziecięcej. Przez okno widać zachód słońca, które ukrywa się za kształtem budynku przypominającego mój dawny sierociniec, w którym rodzice zostawili mnie i brata. Patrząc nieco niżej można dostrzec dzieci bawiące się na boisku w pewnej formacji. 

     Po chwili myślenia, uśmiecham się wewnętrznie, przypominając sobie grę w kalmara. Dziewczynki w to nie grały, w tym też ja, ale za to mój brat grał. Zasady gry są bardzo proste. Są dwie drużyny po 4 graczy. Napastnicy i obrońcy. Napastnicy przechodząc po linii wzdłuż szyi kalmara muszą dojść do końca głowy kalmara unikając przy tym ataków obrony. Jeśli obrona wypchnie 1 napastnika, gra przegrana dla atakujących. Dlatego ci co atakują muszą przejść w taki sposób, by przebić się przez obronę i stanąć na okręgu. Jeśli im się uda krzyczą ,,hurra!". Jest to gra bez ograniczeń, która w dzisiejszych standardach przypomina berka z udziałem tyczek. Bez przemocy. 

     Wyrywam się z transu i zauważam, że dzieci już dawno uciekły z boiska. Nie widząc dalszego sensu stania bezmyślnie w miejscu idę do windy i biorę wjazd na 3 piętro. 

     Gdy winda się otworzyła, poszłam w stronę pokoju numer 27 znajdującego się na zakręcie, przy końcu tego korytarza. To duży szpital i prawdopodobnie, niektórzy by się tu zgubili, ale nie ja. Pamiętam drogę… jakbym tu już kilka razy była. 

     Docierając do miejsca zauważam przez szybę, że już poszedł spać. Biedaczek. Jest wyczerpany i taki przygnębiony, że inne dzieci się bawią, a on musi siedzieć w łóżku, bo nagle może mu się pogorszyć. Nie chcę sobie wyobrażać takiego scenariusza, po prostu chce go uratować. 

     Wchodząc do pokoju kładę czekoladę na jego stoliku obok łóżka i biorę krzesło obok, by usiąść przy maszynie pokazującej parametry życiowe. Czuwam nad nim kilka minut, które zamienia się w dwie godziny. Po chwili czuję jak ktoś mną potrząsa. 

     -Pani Rosa? - mówi ktoś i po chwili ogarnęłam, że się przespałam. 

     Patrzę w górę i widzę wysokiego, eleganckiego mężczyznę, w drogim, szykownym garniturze. Facet wygląda na 30 może więcej lat. W obu rękach podtrzymuje torbę biurową, która nie wydaje się ciężka. Zdezorientowana i dopiero obudzona chwiejnie kiwam głową. 

SQUID GAME - Wygrana albo śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz