Cześć 4

475 32 7
                                    

Siadam zmęczona na metalowych, zimnych schodach, po powrocie z masakry jaka miała przed chwilą miejsce. Wyciągam ręce przed oczami i widzę krew na rękach, wiem, że mam ją też na prawej części twarzy. Najbardziej denerwuje wiedza, że to nie moja krew... Czuję też okropny zapach połączenia potu i wyschniętej krwii. Wzdycham, próbując ogarnąć swoje lepkie włosy. Rozsuwam swoją bluzę i opieram tył głowy o blachę jednego z wielu łóżek znajdujących się na tej sali. Już nawet nie ma znaczenia czyje to łóżko.

Cisza. Jedyne to panuje w całym pomieszczeniu. Nikt nie rozmawia, nikt nie płacze, nie krzyczy, nikt nie wspomina tego co miało miejsce kwadrans temu. Tych ludzi nie ma, są prawdopodobnie w innym, lepszym miejscu... co się dzieje z nami po śmierci? Na tą porę nie chce wiedzieć, wolę się nie przekonywać... Obok mnie siada dziewczyna, którą wcześniej uratowałam.

Po chwili trąca mnie łokciem, chcąc, bym zwróciła na nią uwagę. Po raz kolejny wypuszczam haust powietrza i kieruję głowę w jej stronę, by napotkać jej przenikliwe czarne oczy.

-Nie podziękowałam ci wcześniej za ratunek... dziękuję. Nie na co dzień, spotykam kogoś takiego jak ty... - powiedziała co jakiś czas przerywając. Musi być w takim samym szoku co ja.

-Nie musisz mi dziękować. - macham ręką. Ona tylko się uśmiecha, zawijając część włosów za ucho.

-Bez kitu. Gdyby nie ty... - przerywam jej.

-To nie ja cię uratowałam. Uratowała cię twoja wola życia. -dziewczyna parska i spogląda na chwilę gdzieś indziej. Widząc teraz połowę jej twarzy jestem w stanie zauważyć ten kolczyk na nosie i jej włosy o ciemnej barwie czarnego. Jej numer to 240.

-Ją też uratowałaś... - wskazała głową na dziewczynę z numerem 067, która teraz siedziała skulona w cieniu, z nogami przyciśniętymi do klatki piersiowej. -Jesteś altruistą? - zapytała. To pytanie pozostawiam bez komentarza.

Nie pomogłam tamtej dziewczynie, bo jakoś specjalnie mi na tym zależy. Po prostu... gdy byłam mała, bardzo często byłam dręczona przez inne dzieciaki. Ta scena, która wydarzyła się pół godziny przez grą miała prawie taką samą wizję jak w moim życiu. W sierocińcu był taki chłopiec, który lubił dręczyć inne słabsze lub mniejsze dzieci. Pewnego dnia przesadził i... nie chcę o tym mówić, bo bardzo się tego wstydzę. Przez niego wiele chciałam się zabić, ale uratowała mnie myśl o bracie. O tym co by się stało, gdyby go nie było. Kto by mu wtedy został? Od tamtej pory nienawidzę tego typu ludzi. Jest to uzasadnione przeszłością.

-Wow, ile twój brat ma lat? - wyprostowałam się i ze zdziwieniem spojrzałam na dziewczynę -Mówiłaś, że masz brata...

-Zaraz...czekaj. Czy ja wszystko powiedziałam na głos? - dziewczyna pokiwała głową. Nie będę już opisywać, po prostu strzeliłambym sobie w łeb.

-To... jak masz na imię? Ja jestem Ji Yeong. A ty?- znowu zapytała kiwając ramionami. Przez chwilę się zastanawiałam czy powiedzieć jej imię. Ale w sumie, już wiele o mnie wie... przez moje gadulstwo. Niektórzy tacy jak ja nie potrafią trzymać języka za zębami.

-Jestem... - po chwili światła się włączyły, a główne drzwi się otworzyły ukazując 9 przebierańców, ale teraz wszyscy oprócz kwadrata posiadali pistolety maszynowe. Ich obecność natychmiast postawiła wszystkich na nogi, a co po niektórzy wycofali się do tyłu lub schowali się za metalowymi podporami łóżek. Kierownik wyszedł z szeregu, by stanąć przed nami.

-Gratuluję przejścia 1 gry. Pora określić wyniki rozgrywki - na ekranie liczba graczy zaczęła błyskawicznie spadać. W kilka sekund liczba 457 spadła do liczby 201. -Przeszło 201 graczy, 256 zostało wyeliminowanych.

SQUID GAME - Wygrana albo śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz