Rozdział XVI

151 12 13
                                    

Keith niemalże wbiegł na stołówkę przy okazji popychając wychodzących, którzy przesłali mu tylko zirytowane, bądź zmartwione spojrzenia. 

Chłopak stanął i rozejrzał się. 

On musi gdzieś tutaj być. Zawsze jest.

Wreszcie go zauważył. Wziął głęboki oddech i ruszył prosto na niego. Stanął przy stole, zaznaczając swoją obecność dosyć głośnym uderzeniem pięścią o drewno. 

Connor i Hunk podskoczyli z zaskoczenia.

- Lance. - powiedział tylko na przywitanie, patrząc prosto w niebieskie oczy Latynosa. 

Przyjaciel spojrzał na niego pytająco. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego.

- Ciebie też miło widzieć, Keith. - powiedział Hunk, skubiąc swój posiłek. Dopiero teraz nastolatek się odwrócił i zobaczył wyraz twarzy przybysza. - Wszystko w porządku? Jesteś strasznie...

- Tak, wszystko w porządku. Muszę po prostu... - spojrzał na Lance'a błagająco, co chłopak natychmiast zrozumiał.

- Ach tak, nasz trening, zapomniałem. Już się zbieram, cierpliwości. - powiedział całkiem przekonująco, zabierając talerz i kubek. - Później porozmawiamy, okej? Powodzenia na zajęciach! - i jak gdyby nigdy nic, odszedł z naczyniami od stołu, podążając za Keith'em.


Hunk spojrzał za nimi, marszcząc brwi, po czym wzruszył ramionami. Wrócił do posiłku, odruchowo nucąc pod nosem ikoniczną piosenkę Eltona Johna.

Connor spojrzał na niego i zaśmiał się pod nosem, po chwili cicho podśpiewując tekst utworu.

***


- O co chodzi? - zapytał Lance, próbując nadgonić towarzysza. Koreańczyk prawdopodobnie kierował się na polanę, jednakże ciągle oglądał się za siebie, jakby był niepewny swoich kroków.

 
- Keith, o co do cholery chodzi?!

Ale znowu odpowiedziała mu cisza. Latynos przeklął pod nosem i dał za wygraną.

Kiedy wreszcie dotarli do celu Keith przystał i westchnął ciężko. Odwrócił się do przyjaciela, próbując ułożyć w głowie jakieś sensowne zdanie, które wyjaśniło by całe zamieszanie.

- A więc? - szatyn skrzyżował ręce, a jego głos wydawał się lekko podirytowany.

- Szpiedzy są wśród nas. - odpowiedział tylko, patrząc towarzyszowi w oczy.

- Co...?

- Musimy uważać na Lotora.

Latynos prychnął pod nosem.

- Keith, też za nim nie przepadam, ale nie musisz go od razu oskarżać o takie rzeczy...

- Nie o to chodzi. Pamiętasz jak o tym rozmawialiśmy. Trzy osoby.

- No tak, ale... co z tego?

- Lance, to z tego, że wczoraj ich widziałem.

Latynos spojrzał chłopakowi prosto w oczy. Początkowo myślał, że sobie z niego żartuje, ale czy kiedykolwiek Keith żartował? 

- Naprawdę?

- Nie trójkę, ale dwójkę. Jedna kobieta. I... Lotor.

Szatyn zmarszczył czoło, próbując przetworzyć informacje.

- Jesteś pewien?

- Oczywiście, Lance! Mówiłem ci o tym znanym głosie! To był on, teraz już to wiem!

Penetranci| KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz