Gerard był osobą, która nie wierzyła w coś takiego jak miłość. Do czasu. Był człowiekiem poważnym i realnie stąpającym po ziemi. Nie wierzył i nie ufał ludziom, podchodząc do nich z odstępem. Nie potrafił najzwyczajniej w świecie uwierzyć, że po tej ziemi stąpają ludzie o dobrym sercu. Że są osoby, które stawiają dobro innych ponad swoje, że potrafią oddać bez warunkowo swoje serce drugiej osobie.
A jednak.
Gdy na jego drodze, brudnej i brutalnej, przypadkowo stanął Mężczyzna o niewinnych, sarnich oczach wszystko się zmieniło. A w szczególności sam Way. I choć sam nigdy by się do tego nie przyznał, zapierałby się wszystkimi swoimi kończynami, to ten niski, tajemniczy chłopak imieniem Frank zrobił istną karuzelę z życia Gerarda nawet o tym nie wiedząc.
Wpierw były tylko przypadkowe spotkania, a z każdym następnym Way nie był w stanie oderwać od niego wzroku. Z początku był pewny, że skończy się to na jednorazowej przygodzie i wspólnej nocy. Ale był w błędzie, Frank widocznie nie odczuwał tych samych uczuć, na pewno nie na początku, gdy pałał do niego sporą niechęcią.
Cóż.
Gdy patrzyło się na Gerarda, automatycznie odczuwało się respekt. Praktycznie zawsze odziany w garnitur, który może nie był wymagany w jego fachu, ale nadawał szlachetności i powagi. Maczając palce w brudnych, tutejszych interesach był dobrze opłacany. W okolicznych barach i restauracjach zawsze wchodził bezproblemowo, dobrze znany przez właścicieli lokalów.
Każdy zdrowo psychiczny człowiek mieszkający w takiej dziurze wiedziałby, aby trzymać się od takiego człowieka z daleka, jeśli nie chcę mieć się tarapatów.
I Frank doskonale o tym wiedział.
* * *
Gerard siedział w starym wozie z lat siedemdziesiątych, który mimo, że zadziwiał wiekiem, trzymał się niemalże doskonale. Właśnie wracał z kolejnego zlecenia, które, ku jego uldze, okazało się łatwe. Nie śpieszył się nigdzie, wiedział, że ma dużo czasu i wróci przed zamierzoną godziną. Choć jeszcze przed chwilą przed jego oczami pojawiały się krwawe i wyciskające strach obrazy, to w jego głowie mimo tego były same przyjemne myśli. Lata praktyki pomogły mu się do tego przyzwyczaić.
W końcu, po pewnym czasie, zatrzymał się pod jedną z tańszych restauracji w ulicach Nowego Yorku w której dalej pracował Frank. Mężczyzna westchnął z małym, kryjącym się uśmiechem na ustach. Myśl, że jest o krok od zobaczenia swojego mężczyzny dawała mu ogrom ulgi w środku siebie. Na dobrą sprawę, nie wiedział się z nim ponad dzień. Musiał wyjechać wczoraj z samego rana i wrócił dopiero teraz. Nawet nie wstąpił do domu, aby jakkolwiek się odświeżyć. Był za bardzo stęskniony.
Nie czekał dłużej, moment później wysiadł z chevroleta i stanowczym krokiem wszedł do środka lokalu. Po przekroczeniu progu rozejrzał się wokół pewnym siebie wzrokiem, omiatając nim wszystkie osoby znajdujące się wewnątrz. Wyraźnie czuć było, że atmosfera trochę zgęstniała, a wzrok obcych ludzi przyciągał lekko pobrudzony garnitur. Pobrudzony we krwi i trzeba było naprawdę dobrze się przyjrzeć, aby dojrzeć na czarnym materiale czerwone plamy.
Way jednak się tym nie przejmował, spojrzeniem wyłapał jedyną osobę, która go w tym momencie interesowała. Stał przy barze i czyścił kieliszki do alkoholi. Jeden z kącików ust Gerarda powędrował do góry i podszedł jeszcze bliżej, szarmancko opierając się o blat.
— Drinki macie słodkie, ale barmani to już przesada — rzucił z powagą, a Frank mało nie podskoczył w miejscu, słysząc znajomy głos przy swoim uchu.
CZYTASZ
Remember, don't trust me, baby | Frerard one shots ✔
FanficKrótkie, od tysiąca do kilku, pojedyncze opowiadania o tematyce Frerarda. [ZAKOŃCZONE] Data założenia - 06.05.19.