VIII

544 26 2
                                    

Siedzę w jasnym gabinecie i stukam nerwowo palcami w blat dębowego biurka. Wzrokiem mierzę policjanta, który chyba już zaczyna tracić do mnie cierpliwość.

– Ale dlaczego nie może przyjąć pan zgłoszenia? – zacisnęłam zęby. O kant dupy potłuc taką policję.

Na moje oko 30 letni blondyn wlepił we mnie wzrok. Nie okazywał absolutnie żadnych emocji, nic. Czuje się jakbym rozmawiała z jakimś botem u operatora.

– Powtarzam pani chyba już 3 raz, że jest za mało dowodów i nawet nie wiemy kogo szukać. – zaczął wstukiwać coś do swojego komputerka.

Wywróciłam nerwowo oczami. Jak można być tak irytującym.

– To co mam robić? Czekać aż dojdzie do jakiegoś nieszczęścia? Wtedy zainterweniujecie i ruszycie się stąd? – uniosłam się.

Mężczyzna próbował zmrozić wzrokiem, ale nie ze mną te numery.

– Niech pani zważa na słowa. To, że będzie się pani denerwować nie przyspieszy żadnych procedur.

Podniosłam się i z impetem uderzyłam dłonią w blat biurka. Mężczyzna musiał się tego nie spodziewać, bo podskoczył na swoim siedzeniu.

– Posłuchaj mnie panie... – spojrzałam się na plakietkę przypiętą do jego munduru. – Panie Ricardo. – ciągnęłam dalej. – Przyrzekam, że jeśli mnie, albo któremukolwiek z moich bliskich spadnie włos z głowy przez to zlekceważenie, to osobiście dopilnuje, aby zwolnili pana w trybie natychmiastowym. – plułam złością wręcz na kilometr. Świdrowałam faceta wzrokiem opierając się o blat jego biurka.

– W-w takim wypadku proszę usiąść, spiszę protokół. – powiedział cicho i starł pot ze swojej skroni.

– Dziękuje, nie można było tak od razu? Nie zmarnowalibyśmy przeszło godziny? – powiedziałam spoglądając na zegarek zdobiący mój lewy nadgarstek.

Już mi nie odpowiedział.

***

Dlaczego nikt nigdy wcześniej nie powiedział mi, że formalności na policyjnym komisariacie trwają w nieskończoność. Najpierw musiałam uciec się praktycznie do groźby, żeby ktokolwiek wziął mnie na poważnie. A potem ta papierologia, no normalnie droga przez mękę.

Dochodziła pora obiadowa, więc pomyślałam sobie, że spotkamy się z Damiano. Opowiem mu o przebiegu całej tej durnej wizyty na policji i powiem jakie kroki podjęli w naszej sprawie. Próbowałam się do niego dodzwonić. Jeden raz, drugi, trzeci. Niestety bezskutecznie. Zignorowałam to, po prostu nie może odebrać.

Wsiadłam w mojego płomieniście czerwonego Mini Coopera i pojechałam w kierunku domu. Od kilku dni ciągle jadałam na mieście i zamarzył mi się domowy obiadek. Po drodze zahaczyłam o pobliskie targowisko i kupiłam świeże warzywa. Pogoda nie rozpieszcza, więc rozgrzewająca zupa to jest to, co mi teraz najbardziej potrzeba.

– Ale się zmachałam. – powiedziałam sama do siebie ocierając pot z czoła. Wnoszenie siat z zakupami na 4 piętro bez windy powinno być dyscypliną olimpijską. Powinnam zamawiać zakupy z dostawą do domu, a nie się teraz męczyć z tym wszystkim.

Próbowałam przekręcić klucz w zamku, ale okazało się, że jest otwarty. Spięłam się, bo doskonale wiedziałam, że zamykałam do na dwa spusty jak opuszczałam mieszkanie. Damiano wtedy nie było. No jeszcze brakuje, żeby mi się ktoś włamał.

Pewnym krokiem weszłam do środka. Na pierwszy rzut oka wszystko było na swoim miejscu, nic nadzwyczajnego. Mieszkanie było w takim samym stanie, w jakim je zostawiłam.

Peccatori | Damiano DavidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz