XXVIII

220 20 4
                                    


POV: Damiano

Bóg stworzył wiele stworzeń. Zaczynając od malutkich nic nieznaczących organizmów, idąc przez niewiele więcej znaczące robaki oraz zwierzęta; zarówno te hodowlane jak i te, które są naszymi pupilami. Na samym końcu tego łańcucha jest człowiek. Ulubiona istota Boga, to w końcu obdarzył on nas przeciwstawnymi kciukami jak i zdolnością do myślenia.

Jego dar jest przekleństwem.

Oddałbym teraz wszystko, aby chociaż na moment wyłączyć myślenie. Odciąć się od dręczących mój umysł napastliwych myśli. Próbuje skupić się na drodze, ale nie potrafię. Myśli rozmywają się tak samo jak linie na drodze.

Patrzę na zegarek, dochodzi siódma rano.

Jeśli zaraz nie wypiję kawy i nie dostarczę do mojego organizmu odpowiedniej dawki kofeiny to zasnę, i tyle będzie z mojej podróży. Nie mam czasu na spanie, więc skręcam do najbliższej stacji jaką widzę na horyzoncie.

Jechałem głównie trasami szybkiego ruchu, ale teraz gdy zbliżyłem się do terenów górskich musiałem jeździć drogami wewnętrznymi. Muszę jechać wolniej, ale za to jest więcej zabudowań

Miasteczko, wedle moich obserwacji, należy bardziej do spokojnych i nieobleganych przez turystów. Na próżno szukać tutaj wypoczynkowych resortów i wielu restauracji. Niedługo powinny zacząć się godziny szczytu, ale nic nie wskazuje na to, że cokolwiek to tutaj zmieni.

Miasto widmo.

Parkuje na parkingu obok dystrybutorów. Zastanawiam się czy zatankować, ale strzałka na desce rozdzielczej pokazuje, że mam jeszcze połowę baku. Tyle powinno wystarczyć, aby dojechać do Travisio. To miejscowość, w której mieszkała, świętej pamięci już, babcia Lilith. Z obecnego miejsca w jakim się znajduje dzieli mnie od niej jakieś 2-3 godziny drogi.

Wychodząc z auta uderza mnie rześkie powietrze. Zapomniałem, że na północy Włoch jest zawsze odrobinę zimniej niż na gorącym południu. Prostuje się i poprawiam połacie mojego smokingu, który nadal mam na sobie. Nie miałem czasu się przebrać.

Wchodzę do środka, a wnętrze budynku przypomina mi stare, teksańskie stacje benzynowe rodem z amerykańskich filmów. Brakuje tylko połączonej z tym miejscem baru mlecznego, w którym gruba pani zwraca się do ciebie per kochanieńki.

Nie spotykam w środku nikogo takiego.

Jedyną osobą jest młoda blondynka, której włosy są tak natapirowane, że wyglądają sztucznie jak u jakiejś lalki Barbie. Wygląda na zmęczoną, ale trudno stwierdzić czy się nie wyspała, bo zaczyna poranną zmianę, czy dlatego, że kończ nocną zmianę.

– Dwie paczki papierosów poproszę. – powiedziałem szybko nie mając czasu na uprzejmości. – I dużą latte.

– Jakie papierosy? – zapytała znudzona blondynka. Denerwowało mnie jej ostentacyjne, głośne rzucie gumy. ­– Nie ma latte, bo popsuł się ekspres i nie spienia mleka.

Przewróciłem oczami.

– Camele. – dodałem szybko zanim kobieta zada mi kolejne pytanie. ­– To już niech będzie americana, byle duża.

Nie pytam się o cukier, bo pewnie i tak go nie będzie. Poświęcę się i ten jeden raz wypiję kawę bez cukru. Takie życie.

– To wszystko? – zapytała wlepiając we mnie swoje zmęczone ślepia.

Kiwnąłem głową na tak i wyciągnąłem portfel z kieszeni.

– To będzie 19.89. – powiedziała patrząc się na ekran. – Kartą czy gotówką?

Peccatori | Damiano DavidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz