XII

493 22 0
                                    

Jeśli ktoś kiedykolwiek powiedziałby mi, że będę się dobrowolnie uderzać po twarzy i jeszcze z tego cieszyć, to powiedziałabym mu, że ma się leczyć. Autoagresja brzmi jak przejaw choroby psychicznej, ale dla mnie jest teraz ćwiczeniem wokalnym.

Siedzę z Damiano w mojej, a raczej powinnam powiedzieć naszej sypialni i daje miętosić się po policzkach. Brunet intensywnie rozmasowuje moje poliki. Całkiem bolesne doświadczenie.

– Czy to naprawdę konieczne? – zapytałam sepleniąc, gdy Damiano nadal mnie maltretował.

– Tak, konieczne. Wokół ust jest mnóstwo mięśni i musisz rozgrzać je wszystkie, aby pięknie śpiewać. – powiedział uśmiechając się do mnie. Nie trzeba umieć czytać w myślach, żeby widzieć, że bardzo podoba mu się co mi robi.

Chłopak złapał jedną ręką moje oba policzki, co za tym idzie moje usta zrobiły dziubek. Wyglądałam jak jakaś upośledzona rybka z porażeniem mózgowym. Nie obrażając oczywiście morskich stworzeń z niepełnosprawnościami.

– Jakoś nie widziałam ciebie nigdy, żebyś tak robił. Nigdy tak nie masakrowałeś swoich polików. – powiedziałam, gdy wreszcie mnie puścił.

Zmierzył mnie wzrokiem.

– Bo moje nie są takie puciate, tak jak twoje. – powiedział pacając mnie równocześnie palcem w nos. – No i tak się składa, że ja już wspaniale śpiewam. – powiedział jak zwykle skromnie.

Imbecille. – zdzieliłam go poduszką, która leżała nieopodal mnie. Opadłam plecami na wygodny materac mojego łóżka i obdarowałam długim spojrzeniem sufit. – Sam masz puciate poliki. – powiedziałam tonem godnym obrażonego na cały świat czterolatka.

Oczywiście jest to kłamstwo. Można zarzucić mu wiele rzeczy, ale akurat kości policzkowe ma nie z tej ziemi. Cała jego twarz jest idealna. Wygląda, jak rodem wyjęty spod dłuta Michała Anioła. Gdy moja samoocena jeszcze nie była taka wysoka jak teraz to korciło mnie, aby przeprosić go, za oddychanie jego powietrzem. Młoda byłam, głupia. Nie znałam jeszcze poczucia własnej wartości.

Stellina mia... – powiedział czule chłopak. Pociągnął mnie tak za ręce, że bardzo szybko wróciłam do poprzedniej pozycji. Znów siedziałam po turecku naprzeciw niego. – Już się nie obrażaj na mnie tylko ćwiczymy dalej. – powiedział ochoczo.

Westchnęłam głośno i przeciągle.

– Głupie to ćwiczenie. Możemy przejść już do praktyki? – zapytałam bawiąc się palcami jego szczupłej dłoni. Ma takie ładne ręce.

– Jasne. Ale musisz się bardzo wczuć i dać z siebie wszystko. – powiedział sięgając jakieś kartki. – Zrobimy sobie rozśpieweczkę i już lecimy z konkretami.

To już zdecydowanie podobało mi się bardziej. Nie musiałam klepać się po twarzy ani nic z tych rzeczy. Było przy tym dużo śmiechu, zwłaszcza jak wchodziłam na wysokie noty to mój głos zamieniał się w pianie koguta. Po kilku korektach było już w porządku. Udało się nam sukcesywnie przerobić całą piosenkę. Zostało outro, które moim zdaniem jest majstersztykiem.

Tornerai da me con le mani giunte
Tornerai da me

Ten moment wyszedł naszemu duetowi wręcz krystalicznie czysto. Można powiedzieć, że jestem bardzo czuła na muzykę, więc natychmiastową reakcją mojego ciała była gęsia skórka na całych rękach.

– Jak tak dłużej pójdzie to wygryziesz mnie z branży. – powiedział ze śmiechem trzymając moje dłonie w garści.

– Twój koniec na scenie jest bliski. – powiedziałam teatralnie zarzucając włosami, niczym panie w reklamach szamponów. – Tempo di cambiare, amore.

Peccatori | Damiano DavidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz