XXXIV

239 11 1
                                    

– Pomyśl sobie, że przyjedziemy tutaj za kilka lat i wszystko będzie po prostu idealne. – powiedziałam z rozmarzeniem dotykając sadzonek winorośli. – Będziemy siedzieć pośrodku winnicy na kocykach, pić moje wino i czytać książki. Utopia w czystym tego słowa znaczeniu.

Odwróciłam się przodem do Damiano i ujrzałam na jego twarzy półuśmiech. Sięgnęłam po jego rękę, ujęłam ją i pociągnęłam w głąb skąpanych słońcem pół.

– Dlaczego za kilka lat? Możemy zrobić wszystko co wymieniłaś choćby dziś. – powiedział, a ja spojrzałam na niego kątem oka.

– Wiem, że możemy zrobić to i dziś, ale chodziło mi o coś innego. Chodziło mi, że w pewnym momencie naszego życia wszystko się unormuje. Sam wiesz, że teraz praktycznie żyjemy na walizkach. – westchnęłam. – Wiem, że sami wybraliśmy sobie taki styl życia i nie zamieniłabym go na żaden inny, ale chyba potrzebuje jakieś stateczności w życiu.

– Każdy tego prędzej czy później potrzebuje. Ty się szybciej zestarzałaś Lili. – powiedział parskając śmiechem.

Zgromiłam go spojrzeniem.

– Przepraszam bardzo, ale to nie ja kładę się do łóżka o dwudziestej pierwszej z kubkiem rumianku. – założyłam dłonie pod piersiami przez co uwydatniły się nieco.

Damiano wywrócił oczami.

– Sama mi ją robisz. – trafnie zauważył.

– Robię ją, bo jakbyś jeszcze nie zauważył to się o ciebie troszczę. – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Zbliżający się okres i nasilające się objawy PMS dają się coraz mocniej we znaki. Ta uwaga mimo, że nie miała żadnego negatywnego tła strasznie mnie zasmuciła i obruszyła.

Puściłam jego rękę i ruszyłam w głąb winnicy. Ciemnowłosy z początku myślał, że moja złość jest całkiem zabawna. Szedł za mną próbując nadrobić kroku. On się przybliżał, a ja się oddalałam.

– Lilith, Lilith. – wołał za mną.

Kompletnie zignorowałam moje nawoływania i dalej trwałam w moim szybkim marszu. Rozglądałam po moim wspaniałym, winnym ogrodzie i usiłowałam dostrzec auto, które pożyczyliśmy od ojca, aby się tutaj dostać.

– No to chyba jakiś żart. – powiedziałam prawie bezgłośnie do samej siebie i ustałam pomiędzy dwoma krzakami.

Właśnie zorientowałam się, że zamiast zawrócić to w całym tym zamieszaniu dalej brnęłam w głąb winnicy. Stanęłam pomiędzy winoroślami, a z moich ust wyrwało się ciche westchnięcie. Złapałam się za głowę, a w tym samym czasie zaszedł mnie od tyłu Damiano.

Położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął mnie do siebie.

– Zapomniałaś zawrócić, wiesz? – nawet nie próbował kryć swojego rozbawienia.

Zdjęłam jego ręce z mojego ciała i odwróciłam się na pięcie.

– Może... – rzuciłam przez ramię.

Zarówno drogę do auta jak i do domu przebyliśmy we względnej ciszy. Ja nie miałam ochoty rozmawiać, a Damiano widząc moje (nieuzasadnione, ale do tego się nie przyznam) zdenerwowanie wolał nie dolewać oliwy do ognia. Mądre posunięcie z jego strony.

Ulice w tej części kraju są ciche, spokojne i aż chce się po nich jeździć. Moim zdaniem są stworzone do nocnych przejażdżek podczas, których kontemplujemy nasze życie. Nic tylko ty, auto, droga i horyzont przed tobą. Coś w prawdzie cudownego w swojej prostocie.

Peccatori | Damiano DavidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz