Rozdział 28

2.1K 204 199
                                    

Złość nie jest zła. Jest ludzka. I mija po pewnym czasie — Sarah Dessen

Gdy złość kipi, miłość się przypala — Jan Nitecki.

Louis nie potrafił opisać tego, jak okropnie się czuł. Nie chodziło mu o uderzenie przez Harry'ego i jego słowa, tylko pogarszający się stan chłopaka. Przecież brunet zawsze był oazą spokoju, delikatnym barankiem, który nigdy by nikogo nie skrzywdził. Louis wiedział, że to choroba przez niego przemawiała, ale był przerażony tym, jak bardzo było źle z Harrym. Nie chciał, żeby był smutny, chciał, żeby był wesoły i taki słodki jak zawsze. To było po prostu niesprawiedliwe, że padło na niego.

W momencie, w którym usłyszał słowa nienawidzę cię, od Harry'ego zorientował się, jak bardzo go pokochał i jak bardzo mu na nim zależało. Gdyby nie żywił do niego tak mocnego uczucia, to jego cierpienie by na niego nie przeszło. W tamtym momencie z całą pewnością mógł powiedzieć, że serduszko bolało go tak bardzo jak Harry'ego.

Dlatego musiał podjąć bardzo ważną decyzję, ponieważ Anne z Desmondem nigdy by tego nie zrobili. Ktoś musiał zatroszczyć się o tego niby dużego, ale jednak wciąż małego chłopaka i pomóc mu wyzdrowieć. Bez specjalisty to nie było możliwe, dlatego pierwszy numer, jaki wybrał razem z jego mamą, to był numer do szpitala psychiatrycznego. Na początku planowali zadzwonić do oddziału dla dorosłych, ale Harry'emu zostały jeszcze dwa miesiące do pełnoletności, więc by go przekierowali do szpitala dla młodzieży.

Chciało mu się płakać tak bardzo, że ciężko mu było oddychać. Wiedział, że leczenie nie będzie krótkie i na święta na pewno nie będzie mógł zaprosić ukochanego przyjaciela. Było mu bardzo przykro z tego powodu, ale spędzenie świąt we wspólnym gronie nie mogło być ważniejsze od zdrowia Harry'ego. W końcu kiedyś może tak stracić nad sobą panowanie, że nawet o tym nie myśląc, popełni samobójstwo.

— Spakujesz go? — zapytała cicho Anne. Desmond postanowił wyjść z domu i pójść do pracy, ponieważ nie był w stanie myśleć, musiał się czymś zająć.

— Tak, jeszcze z nim porozmawiam — mruknął, po czym dopił swoją herbatę. Wszystko było już postanowione. Za półtorej godziny powinni być po drugiej stronie miasta na oddziale.

— Ja... Głupio mi o to pytać, ale mógłbyś zadzwonić do swojej mamy? Bardzo się boję i nie wiem, czy jestem w stanie prowadzić.

Louis był zaskoczony jej słowami, ale nic nie powiedział. Jeśli miał być szczerzy, wolał po prostu ignorować kobietę. Nienawidził jej za to, co razem z mężem zrobiła z Harrym. To w dużej części była ich wina — wina ich zaniedbania.

Napisał szybką wiadomość do mamy, a kiedy kobieta zgodziła się ich zawieźć, poinformował o tym Anne, a następnie ruszył w kierunku pokoju Harry'ego. Przed nim było najgorsze, czyli obudzenie go i powiedzenie mu o wszystkim. Modlił się jedynie o to, by nie dostał kolejnego ataku.

Ostrożnie wszedł do pokoju i spojrzał na Harry'ego, przez co zachciało mu się płakać. Wyglądał na tak zmęczonego i niewinnego, że ciężko było mu pomyśleć, że niedawno miał taki atak. Matko, jak on go kochał.

Nie mógł sobie jednak pozwolić na płacz. Wziął głęboki wdech, a następnie usiadł na skraju łóżka i delikatnie przejechał palcami po jego włosach. Nie był jeszcze gotowy, żeby przeprowadzić z nim tę rozmowę, ale musiał. Niedługo powinni znaleźć się w szpitalu.

— Słońce, wstawaj — szepnął, bawiąc się jego włosami. Harry zmarszczył nos, ale się nie obudził. — Musisz wstać... Obudź się.

Harry westchnął cicho, a następnie powoli otworzył oczy. Spojrzał na Louisa i uśmiechnął się delikatnie, czując ciepłą dłoń na swojej głowie. Kochał dotyk szatyna.

why is it so hard to wake up? | larry stylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz