Rozdział trzydziesty czwarty.

5.9K 242 89
                                    

Yvonne

Kucam skulona koło sylwetki Ethana, który nadal celuje do ludzi Martineza. Poznałam go dokładnie jakieś dziesięć minut temu, lecz czuję, że można mu ufać. Gdy Pablo podrzucił mnie jakieś pół kilometra od magazynów, biegłam w ich stronę dość szybko, czym zwróciłam uwagę Ethana. Przechodząc koło drzewa i kilku krzaków, zaciągnął mnie w nie i przystawił pistolet do czoła. Wtedy myślałam tylko o tym, że właśnie wydałam na siebie wyrok śmierci. Jak głupia pędziłam w stronę budynku nawet nie oglądając się wokoło. Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy czekając na szybką śmierć. Serce waliło mi dość mocno, jednak ona nie przychodziła. Otworzyłam ukradkiem jedno oko. Przede mną kucał ciemny szatyn z takimi samymi czarnymi oczami, jak Drexela.

– Ty jesteś jego.

– Yvonne – przerwałam mu wypowiedz.

– Ach tak. – Uśmiechnął się szeroko. – Dziewczyna, która zawróciła w głowie diabłu.

– No nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Pomożesz mi się dostać do środka?

Jego brwi uniosły się ku górze.

– Chyba postradałaś zmysły, że pozwolę ci tam wejść. Drexel mnie zajebie.

Po jego słowach nie zdążyłam już odpowiedzieć, bo ktoś odezwał się do mężczyzny w słuchawce, którą zauważyłam dopiero kiedy złapał się za ucho.

– Przygotować się do wejścia! – krzykał szeptem i wbił we mnie wzrok.

– Jaki miałaś plan?

– Martinez nie wie, ze uciekłam. A gdy mnie zobaczy będzie zdezorientowany. Pozwól mi tam wejść.

Ethan złapał się za brodę, a z jego mimiki twarzy wynikało, że nie ma innej opcji. Coś tam musiało się dziać, co nie szło po ich myśli.

– Odwrócisz uwagę Martineza. Będę cały czas cię osłaniał. – Znowu przycisnął słuchawkę w uchu. – Gomez masz mieć dziewczynę cały czas na widoku, nic nie może jej się stać albo cię zabiję.

Mężczyzna zaprowadził mnie do jakiegoś auta. Otworzył bagażnik i wyciągnął małą kamizelkę.

– Może coś da, choć wątpię. Oni zawsze celują w głowę – przechyla swoją i lustruje moje ciało, gdy ja bez zastanowią ściągam koszulkę.

Rumieniec rozpalił moje policzki. Obróciłam się do niego tyłem potem założyłam szybko kamizelkę, a potem znowu swój T-shirt.

– Masz jakąś broń?

Wyciągnęłam zza paska spodenek rewolwer i pokazałam mu go.

– Czyżby Drexel znalazł tą jedyną? Lilith?

– Nie wiem, o co wam wszystkim chodzi z tym Lilith. Możemy już iść? Mam już wszystkiego dość i chcę się pozbyć tego... – Zacisnęłam ręce w pięści i szczękę tak mocno, że słyszałam jak zgrzytają mi zęby.

Ethan pokiwał głową i wyciągnął rękę do góry pokazując dwa palce. Nie mam zielonego pojęcia co to znaczyło, lecz po chwili złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę drzwi do magazynu. Kucnęliśmy oboje.

– Zaraz wejdziesz. Mam nadzieję że faktycznie odwrócisz tym jego uwagę od Drexela. Już...

Z rozmachem otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

Dałam radę. Jestem z siebie niesamowicie dumna, jednak żałuję, iż nie pociągnęłam za spust. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie wiem kiedy Ethan pociągnął mnie za kontener.

– Saca al jefe de aquí. Ya!! – krzyczy jakiś gość od Santosa.

Nie mam bladego pojęcia co to znaczy.

– Wiesz co oni mówią? – pytam Ethana, który kiwa do mnie głową i kuca obok.

– Mówią, żeby wyprowadzić szefa.

– El helicóptero está aquí! – znowu krzyczy jakiś meksykanin.

– A to?

– Że mają śmigłowiec.

– To niedobrze.

– Wiem.

Przykładam bliżej piersi swój rewolwer. Wiem, że ma wszystkie naboje. Nie chybię i na pewno wypali. Wokół dalej słychać, jak ludzie między sobą strzelają.

– Drexel – woła Ethan i rzuca mu coś.

Ja w tym czasie wychylam głowę za kontenera i widzę Martineza, który podąża do wyjścia. Nie pozwolę mu uciec. Odbijam się od ziemi i ruszam prosto za nim, nie przejmując się tym czy ktoś we mnie strzeli czy nie. On musi dzisiaj zginać! Musi! Przekracza próg drzwi z jednym z ludzi, a ja przeciskam się szybko obok. Podnoszę wysoko broń i celuję prosto w niego.

– Stój! – wrzeszczę, wymierzam pistolet do góry i strzelam. – Powiedziałam stój, do cholery!

Przystaje i obraca się od razu z cwaniackim uśmieszkiem. Przykłada jedną rękę do serca, a drugą pokazuje swojemu gorylowi, aby nie robił nic. Choć on i tak trzyma wymierzoną we mnie broń.

– Nie zabijesz chyba swojego wujka, Yvonne, co? – Puszcza oko, a ja drętwieję.

To na pewno jego kolejna sztuczka. Zaczyna się obracać w stronę, którą szedł wcześniej, lecz ja mu nie pozwolę. Nie wierzę w żadne jego słowo. Pociągam lekko za spust, jednak zanim cokolwiek zobaczę, czuję ostry ból w barku. Z chwilą którą czuję ciepło i pieczenie, zerkam na lewe ramię i widzę sączącą się krew z dziury, którą właśnie zrobiła mi kula. Robi mi się słabo i nogi mam jak z waty. Pistolet wypada mi z ręki, lądując na ziemi, a ja zaraz za nim.

Tajemnice Przeszłości Seria Haker #1 - JUŻ W SPRZEDAŻYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz