Douglas
Wpatrywałem się w krew pod moimi butami. Była szkarłatna, pachniała obrzydliwie i cud, że nie zwymiotowałem na martwe ciało. Zapach przeszkadzał mi w mojej pracy, ale poza tym nie przejmowałem się niczym. Bardziej martwiły mnie poplamione, skórzane buty, które dziś założyłem. Westchnąłem ciężko, wyciągając aksamitną chusteczkę z kieszeni marynarki i wytarłem dłonie, odchodząc od zwłok.
– Samochód załadowany – oznajmił Roy, jeden z młodych żołnierzy.
Wziąłem kilku, żeby się doszkalali w terenie. Zostało mi coraz mniej czasu, żeby trenować nowych członków. Zadanie od Gabriela miało pozbawić mnie kilkunastu miesięcy pracy z mafią.
– Świetnie. – Sięgnąłem po zapalniczkę i odpaliłem ją, by po chwili spalić za sobą wszystko.
Odjechaliśmy spod niedużego, lichego lombardu, żegnani płomieniami ognia. Przetarłem twarz i odchyliłem się na fotelu pasażera, czując spokój. Kolejne doskonale wykonanie zadanie sprawiło mi satysfakcję.
– Będę za tym tęsknić – mruknąłem, opierając łokieć o szybę.
– Dlaczego się na to zgodziłeś? – zapytał Dylan, kierowca, którego szkoliłem na profesjonalistę. Miał odbierać towar, przesyłki i naszych ludzi. Miał być nieuchwytny i najszybszy.
– Bo nie ma lepszego ode mnie.
Nie odważyli się podważyć moich słów. Bardzo dobrze. To była oczywista prawda. Mogli być każdego dnia najlepsi, ale nigdy nie lepsi ode mnie.
– Kto cię zastąpi? – wtrącił Roy, siedząc za mną.
– Vincent. Gabriel też zamierza wziąć na siebie więcej roboty. Będziecie mieli nad sobą dowództwo dwóch braci, powodzenia życzę.
Wróciłem myślami do Rosemary, która jeszcze rano chciała rzucić się na mnie z pięściami. Widziałem, jak opanowanie idzie w zapomnienie, jak jej policzki płoną z gniewu. Nagle przestała być dla mnie niepozorna. W jednej chwili odrzuciła maskę idealnej córki prezydenta i pokazała prawdziwe emocje. Nie spodziewałem się, że będzie miała temperament podobny do Allison, bo zwykle widywałem ją spokojną, grzeczną i oficjalną. Jak bardzo mogłaby mnie zaskoczyć? Przyjąłem to wyzwanie. Lubiłem ryzykować. Kochałem swoją pracę, ale ile można? Rosemary była powiewem świeżego powietrza w codzienności. Chciałem sprawdzić, jak wiele mnie przy niej czeka.
Chłopaki odwieźli mnie pod dom, a sami mieli dostarczyć pieniądze Gabrielowi. Właściciel lombardu migał się ze spłatą długu, więc miałem szansę się zabawić. Skończył bez twarzy.
Zdążyłem wejść do salonu mojego, ściągając z ramion marynarkę i już wiedziałem, że nie jestem sam. Na kanapie siedział Vincent, wygodnie rozparty i ewidentnie mnie wyczekujący.
– Mogę jakoś pomóc? – rzuciłem rozbawiony i podszedłem do stolika, na którym stała karafka z wodą.
– Zawieziesz jutro Rose na lotnisko. To pierwsza sprawa. Lot jest o dziesiątej. Druga rzecz to Julian. Jaka jest jego lokalizacja?
Uniosłem brwi, nalewając wody do szklanki. Spojrzałem na Vincenta.
– Jest w Brazylii. Potrzebujesz szczegółów?
Leniwie podszedłem do okna, z którego miałem widok na Manhattan.
– Nie, póki trzymasz rękę na pulsie.
– Już niedługo oddam ci to wszystko. Pewnie nie możesz się doczekać, emerycie.
– Widzę, że się cieszysz. Nowa praca, nowe wyzwania. Może jakaś podwyżka?
CZYTASZ
Mirror: palący wybór. Tom 3|| Amerykańska mafia {Rodzina Cardin}
RomanceMiałeś wybór, podjąłeś decyzję. Mogliśmy zaprzestać, oboje znaliśmy konsekwencje. Rosemary i Douglas nigdy nie mogli mieć szansy. Ich związek byłby zbyt wielkim zamieszaniem. Córka prezydenta i o wiele starszy... właśnie, kto? Dla mediów biznesmen...