Rozdział 18

1.3K 55 9
                                    

Chloe

Minęło pięć dni, od kiedy Leonora pomogła mi uciec. Moje rany na zewnątrz wyglądają znacznie lepiej. Siniaki zaczynają przybierać kolor zgniłej zieleni, twarz nie jest spuchnięta, a szwy będzie można niedługo zdjąć. Chodzenie nie sprawia mi już takiego bólu i mimo, że na zewnątrz wszystko idzie w najlepszym kierunku to mój środek z każdym dniem obumiera. Starałam się zagłuszyć smutek, zamienić go w złość, na człowieka, który jest temu wszystkiemu winien, lecz nie pomogło. Czuje obie emocje na raz i zaczynają mnie powoli przygniatać. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z własnej bezradności, z tego, jak łatwą jestem zwierzyną w świecie, do którego nieświadomie wkroczyłam.

Siedzimy w motelowym pokoju, a w starym telewizorze leci program kulinarny z przerwami na zakłócenia w odbieraniu. Leo, mimo że z całych sił stara się rozluźnić to nie wychodzi jej to zbyt dobrze, ponieważ co chwile wstaje, zerkając ukradkiem przez okno, doszukując się jakichś nieprawidłowości.

– Powiesz mi w końcu, czym tak naprawdę się zajmujesz? – pytam zadręczona tą niewiedzą.

Dziewczyna spuszcza głowę, wiedząc, że nie uniknie po raz kolejny tego tematu. Na jej twarzy pojawia się jednocześnie smutek i złość, lecz nie robi on na mnie wrażenia. Przez te kilka dni w jakimś stopniu poznałam Leonorę i zaufałam na tyle, by wiedzieć, że nie stanowi dla mnie zagrożenia.

– Pracowałam dla Carlosa – zaczyna opowiadać i widzę, że nie jest to dla niej łatwe. – Kiedy zginął, Javier przejął dowodzenie. Jest szalony i zginie za to, co zrobił – przerywa i spogląda na mnie. – Nie naciskaj, im mniej wiesz tym, jesteś bezpieczniejsza. To moja walka.

– Moja również, zabrał mi wszystkich, których kochałam – mówię i czuję jak gula, w gardle która nie znika powiększa się.

Leonora patrzy na mnie ze zrozumieniem. Nie udało jej się dowiedzieć, czy to, co powiedział mi Javier jest prawdą, lecz dowiedziała się o strzelaninie sprzed tygodnia, gdzie zginęło kilku ludzi Marco. Mimo wszystko w moim sercu tli się jeszcze niewielka nadzieja, mówiąca, że to wszystko było kłamstwem, a moim bliskim nic nie jest.

– Naucz mnie wszystkiego bym mogła pomóc ci go zabić – mówię, czym wywołuje zdziwienie u Leo.

– Uczyłam się tego latami, nie wyszkolę cię w przeciągu kilku dni, to nierealne.

– Naucz mnie, chociaż strzelać – nie daję za wygraną i przynosi to chyba efekt, ponieważ Leonora wygląda, jakby rozpatrywała tę opcję. Stoi nadal przy oknie, lecz tym razem intensywnie się we mnie wpatruję.

– Ok, ale nie tutaj – w końcu się odzywa. – W sumie i tak jesteśmy tu zbyt długo.

Pod wieczór jesteśmy już spakowane i gotowe do podróży. Stoję w łazience, obserwując swoje odbicie w lustrze, ciesząc się, że opuchlizna zeszła, a siniaki nie są już tak mocno widoczne. Zaczynam zastanawiać się, czy ludzie Javiera dostali moje zdjęcie lub opis, dzięki któremu mogliby mnie rozpoznać podczas poszukiwań. Instynktownie dotkam swoich długich czarnych włosów i spoglądam na nie w odbiciu. Kątem oka dostrzegam przyglądająca mi się Leo stojącą w drzwiach łazienki.

– Myślisz, że wiedzą, jak wyglądam?

– Javier na pewno się o to postarał.

– Zetnij je – mówię bez zastanowienia.

– Jesteś pewna? – patrzy na mnie, sądząc, że za chwilę się opamiętam. – W samochodzie mam peruczkę.

– Tnij.

Dziewczyna spełnia moje życzenia i zaczyna ciąć moje włosy. Na ziemię zaczynają spadać długie, czarne kosmyki. Świadomość, jak bardzo Marco lubił moje długie włosy nieco mnie przybija, lecz szybko wyrzucam tę myśl z głowy. Leonora ostatni raz przycina moje włosy by były w miarę prosto obcięte i w końcu mogę zobaczyć się w nowym wydaniu. Włosy sięgające do pasa zastąpiły nowe, kończące się lekko przed ramię, a lekka grzywka zasłania moje podbite oko. Nie jest źle, wyglądam całkiem ładnie, pomijając kolorową twarz, lecz przyzwyczajenie do długich pozostanie ze mną na długo.

OszukanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz