Rozdział 14

337 12 0
                                    

Świstoświnka tłukła się o okno w jej sypialni. Mruknęła niezadowolona i podniosła się z posłania. Wpuściła ptaszysko i odwiązała list z jej nóżki. Padła z powrotem na miejsce i rozwinęła papierek. Przyglądała się dużym, pochyłym literom układającym w niezbyt składne zdania. 

Chloe,
bardzo żałujemy tego w jaki sposób się dowiedziałaś. Wróć, spotkajmy się. Nawet nie dałaś nam adresu, więc jedyne co możemy to wysłać list. Dlaczego uciekłaś na Pokątnej? Będziemy czekać przy Esach i Floresach dziś około piętnastej. 
Fred i George

Westchnęła i przekręciła się na drugi bok. Nie miała najmniejszej ochoty na spotkanie z nimi. Gdy ten szalony ptak zaczął latać po pokoju i skrzeczeć chyba na całe swoje krótkie gardło zeszła z łóżka i chwyciła za list, nie trudząc się nawet, żeby odpisać na drugiej stronie, napisała krótkie "nie"  i odesłała sowę do nadawcy.

Spojrzała z jęknięciem na zegarek, który wskazywał godzinę dziesiątą. Przespała wiele godzin, a czuła się jakby nie spała w ogóle i była na niezłym kacu. Zaczęły do niej docierać wątpliwości czy chce wyjechać do szkoły nie żegnając się z nimi. Wiedziała, że i tak poruszą niebo i ziemię, byle jakoś do niej dotrzeć. Rozmyślała długo czy nie kazać im postarać się bardziej. Ostatecznie Artur pracował w Ministerstwie, znalezienie jej adresu nie należało do trudnych zadań. 

Założyła najlepszą sukienkę, umalowała się i oblała perfumami z tuberozą. Zawołała Skrzata schodząc na dół. 

-Skrzacie, przygotuj najlepsze danie jakie tylko znasz, dobrze? 

-Tak jest! W końcu Skrzat ma dla kogo gotować -spojrzał z delikatnym wyrzutem, całymi dniami bywał sam ze względu na pracę i szkołę jego rodziny. 

-Wybacz... wiesz jak jest. Jeśli intuicja mnie nie myli to ktoś zje z nami obiad, a jak nie to zjemy sami - uśmiechnęła się do niego, co odwzajemnił.

Skrzat był bardzo zadbanym stworzeniem, miał nakaz dbania o czystość swojego odzienia, które w przeciwieństwie do większości nie było poszewką na poduszki a garniturem szytym na miarę. Mógł jeść z państwem Macmillan i korzystać z ich domu z pełną swobodą, szanując prywatność współmieszkańców. 

Godzina piętnasta zbliżała się wielkimi krokami. Pomagała Skrzatowi ogarnąć dom przed przybyciem gości, których zaczynała być coraz mniej pewna.

--

Godzina dwudziesta zbliżała się nieubłaganie. Wyszła z ogromnej wanny parując jeszcze od temperatury wody. Ciche pukanie dobiegło jej uszu, a potem cieniutki głos Skrzata.

-Panicz Matias czeka w salonie -zawołał po czym aportował się do gościa. 

Cholera... co on tu robi? 

Pospiesznie założyła bieliznę i szlafrok, zeszła na dół, żeby dowiedzieć się o co chodzi.

-Mati? Coś się stało? -weszła do pomieszczenia poprawiając pasek, żeby się nie obluzował.

-Co? - zapytał głupio nie mogąc odwrócić wzroku. Przełknął głośno ślinę i już chciał się podnosić, gdy podniosła rękę w proteście.

-Nawet o tym nie myśl - puściła mu oczko i się dosiadła - więc co cię tu sprowadza o takiej porze?

Odchrząknął i poprawił się, żeby trochę wyrównać ciśnienie.

-Właściwie to zjawiłem się, bo sowia poczta nie należy do najszybszych. Ubieraj się, idziemy na imprezę. 

-Jaką znowu imprezę? Oszalałeś? 

-Dostałem zaproszenie od kuzyna, otwiera lokal w Dolinie Godryka. Powinienem przyjść z osobą towarzyszącą, przyszłaś mi do głowy jako jedyna, z którą dobrze bym się bawił. 

Why not both?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz