MARZEC
Cały marzec minął wyjątkowo szybko. Matias z trudem przeżył zawód jakiego doznał podczas Dnia Kobiet. Bliźniacy jego groźbę wzięli sobie głęboko do serca, bo teraz bombardowali ją listami i zjawili się w Zamku by świętować ten dzień razem z nią. Oczywiście to wszystko wiązało się z tym, że miała dla niego coraz mniej czasu. Na ich spotkania w bibliotece nosiła papirus do szybkiej komunikacji, by nawet tam mieć z nimi kontakt. Zdawało się, że ten śmieszny trójkąt przeżywa swój rozkwit, bo Chloe chodziła cała w skowronkach. Nawet prześladowania na wszystkich uczniach ze strony Umbridge nie robiły na niej takiego wrażenia jak wcześniej. Jednego z ostatnich przyjemnie ciepłych dni marca siedzieli na kocu, na hogwarckich błoniach. Dziewczyna pogrążona była w lekturze, a chłopak zajmował się miotłą polerując ją. Po długiej ciszy przerwał ją zerkając w stronę gryfonki:
-Pięknie wyglądasz... - odłożył na bok sprzęt i odwrócił się w stronę ukochanej.
Zerknęła na niego unosząc brew. Uśmiechnął się i nachylił by móc przyjrzeć się bardziej. Cóż miał do stracenia? Całe nic, musiał grać ostro, pewnie, va banque. Musiał grać na śmierć i życie. Ziarnko wątpliwości, które tak starannie pielęgnował w jej sercu umierało bardzo pospiesznie. Wiedział, że z każdym listem od rudzielców jest coraz dalej od zdobycia jej serca.
Zagarnął delikatnie kosmyk czarnych, miękkich włosów za ucho. Skrzyżowane spojrzenie trwało od dobrych kilku sekund. Przecież tak najłatwiej poderwać do szybszego bicia czyjeś serce. I to działało, jakaś dziwna siła nie pozwalała temu spojrzeniu się przerwać. Serce dziewczyny zaczęło bić szybciej i ślina jakoś ciężej przechodziła przez gardło. Delikatny rumieniec oblał jej policzki. Oblizała usta i odchrząknęła, ganiąc siebie za bardzo nieprzyzwoite myśli.
-Przesadzasz... -odchrząknęła jeszcze raz- nie umywam się do ciebie -uśmiechnęła się próbując sprawiać wrażenie, że w ogóle jej to nie ruszyło.
Na Merlina, przecież jest w związku a ten bezczelny, piekielnie przystojny, zabawny i intrygujący wstrętny krukon próbuje zburzyć jej spokój.
Sięgnął po książkę, jakieś denne romansidło, które wypożyczyła na rozluźnienie. Przejrzał kilka stron i uśmiechnął się nonszalancko.
-Mogłabyś napisać lepsze, do tego na faktach -puścił jej oczko i odłożył tomik na bok.
Jego spojrzenie świdrowało niemiłosiernie, wciąż próbowała uciec wzrokiem, choć on przy tym był taki pewny siebie, jakaś lekka aura biła z jego twarzy. Ciemne oczy wciąż wracały do jego tęczówek, klatka piersiowa falowała w dziwnym podnieceniu. Nie robił nic, a ona musiała z całych sił kontrolować własne myśli, by nie nabierały tego niebezpiecznego tempa.
Czytał z niej jak z otwartej księgi, wreszcie po całym miesiącu ignorowania jego starań coś kliknęło. Zaskoczyła odpowiednia zębatka i już wiedział, że nie może tego zaprzepaścić. Czeka go chyba najgorsza walka z gryfonami, jak do tej pory.
-Jesteś niereformowalny. Może napiszę o pewnym zadufanym w sobie czarodzieju co jest beznadziejnie zakochany? - odcięła się zadowolona ze swojej riposty. To przecież musi go przytemperować.
Złapał się za klatkę piersiową i opadł głową na jej kolana.
-Umieram... Jesteś okropnie nieczuła - zawył i położył dłoń na czole. Jednym okiem zerkał na nią czy się zaśmieje.
Nachyliła się a kosmyki włosów przyjemnie łaskotały jego twarz. Położyła miękką dłoń na jego ustach, żeby przestał być taki głośny.
-Ciszej, przeklęty krukonie, bo zaraz zarobimy szlaban za te twoje nieśmieszne żarty -próbowała robić groźną minę, choć nie mogła odmówić, że relacje romantyczne w jej życiu mogłyby robić za scenariusz jakiejś taniej komedii romantycznej.
Zaczepił spojrzenie na jej twarzy, by móc panować nad sytuacją. Chciał dokończyć to co zaczął. Ten dzień musiał zakończyć się sukcesem. Przecież ludzkie serce jest stworzone do kochania.
Położył dłoń na jej dłoni i odsunął by przekręcić wierzchem do swoich ust. Musnął czule raz, potem drugi i trzeci. Przyglądała się mu jakby była w transie. Dreszcze przeszły po całym ciele. Miała wrażenie, że jej świadomość jest gdzieś obok, jakby nie mogła się otrząsnąć.
Ciepła dłoń, która otulała jej rękę powoli zaczynała drżeć z nerwów. Wzrokiem zatrzymał się na wargach, które rozchyliły się lekko.
-Uwielbiam cię -szeptał między pocałunkami, ogrzewając gorącym oddechem skórę.
-Ja... -zaczęła i przełknęła głośno ślinę.
Gdy tylko zauważył, że ocknęła się z tego transu poderwał się by usiąść przed nią.
-Nie uciekaj... -położył dłoń na jej policzku i przysunął się bliżej.
Teraz już nie był w stanie się oprzeć. Czuł jak podniecenie ogarnia całe jego ciało. Napięcie jakie między nimi było mogłoby dostarczyć prąd chyba w całym mugolskim Londynie. Dotknął ustami jej ust składając niepewnie pocałunek. Nie czując, że jest gotowa odwzajemnić jego gest odsunął się.
-Przepraszam... Nie wiem co ja sobie myślałem -podrapał się po głowie i odsunął. Zaczął w pośpiechu zbierać swoje rzeczy.
Złapała jego dłonie, żeby przestał. Pociągnęła go, żeby spojrzał na nią.
-Teraz ty nie uciekaj - zacisnęła palce na jego nadgarstkach - po prostu robisz mi mętlik w głowie. Ja... ja sama nie wiem co czuję...
Milczeli przyglądając się sobie. Kłębiące się myśli w głowach niemalże sprawiały, że mogliby zacząć parować.
-Może pozwól sobie czuć to, gdzie bardziej cię ciągnie? Nie możesz przecież zawsze zasłaniać się tym cholernym gryfońskim honorem. Co was łączy? Osaczyli cię nie pozostawiając możliwości wyboru.
-Mat, przestań zanim powiesz za dużo.
-A kiedy do ciebie w końcu dotrze, że coś do mnie czujesz? Możesz mnie okłamywać ale chyba przed sobą nie dasz rady dłużej tego ciągnąć! Przecież musisz to czuć, musisz czuć jak bardzo iskrzy!
-Przestań ciągle podnosić swoją wartość na opowiadaniu bzdur o nich! Nie masz pojęcia co przez waszą trójkę dzieje się w mojej głowie! Sama nie rozumiem jak można czuć coś romantycznego do trzech osób jednocześnie... Każdy z was jest kimś wyjątkowym i niepowtarzalnym. Każdy staje na rzęsach, żebym coś poczuła. Cholera... Mat, przecież nie jestem z kamienia...
Krukon odsunął się, jego wzrok nadal przeszywał całe jej ciało, choć teraz inne myśli tłukły się o jego głowę.
-Rozumiem, nie chciałem, żeby tak to wyglądało - milczał przez chwilę, jego twarzy wyrażała całą gamę emocji, wciąż otwierał usta jakby chciał coś dodać, po czym nie mówił nic. Odezwał się wreszcie - Jest coś co też musisz zrozumieć. Tak jak ty i oni, tak samo ja nie jestem z kamienia. Nie zamierzam się poddać, nawet jeśli uważasz, że to żałosne. Nie możesz oczekiwać, że odpuszczę, bo taka myśl, nawet nie jest w stanie pojawić się w moim umyśle. Może zajmie mi to rok, dwa, dziesięć albo trzydzieści lat ale dopóki żyję moje serce bije dla ciebie. Koniec, kropka, basta. Pogódź się z tym, lepiej zaakceptuj ten fakt, że zawsze będę. Bo poza tym wszystkim co czuję jestem też twoim przyjacielem. Może nawet przede wszystkim jestem przyjacielem. Wiem, że nie zmuszę cię do miłości, ale nikt nie zabroni mi pokazać tobie, to co tak zaciekle wciskasz na dno własnej duszy. Ty nie umiesz kłamać, rozumiesz? Nie umiesz udawać, nawet jeśli to na ich widok, na wiadomość od nich twoje serce dostaje palpitacji. Doskonale wiesz, że moje miejsce też tam jest. Widzę to, gdy opuszczasz gardę i przez ułamki sekund otwierasz się, zapominasz, że musisz ciągle walczyć. W końcu i tak twój związek jest dość kontrowersyjny -prychnął i zacisnął pięści a dopiero zasklepione rany na pociętych od wiatru dłoniach znów zaczęły krwawić.
Nie odezwała się nawet nie wiedząc co odpowiedzieć. Opuściła głowę i szukała punktu zaczepienia na swojej szacie, byleby nie musieć na niego spojrzeć. Powoli zaczynała być kłębkiem nerwów i zamiast na naukę traciła czas na miłostki. Chyba powoli do niej docierało, że musi to wszystko uciąć i wytrwać ostatnie miesiące.
Westchnął i wrócił do polerowania miotły. Robił to tak zaciekle, że prawie zdarł lakier z trzonka. Wściekłość, rezygnacja, nadzieja i reszta skomplikowanych emocji miotała się po jego ciele siejąc spustoszenie.
Zerknęła na niego, podała chusteczkę by otarł dłonie.
-Daj mi kilka dni, jeśli mam opuścić gardę to daj mi czas. Są rzeczy, nad którymi chcę się zastanowić.
Sięgnął po szmatkę i nawet nie zaszczycił dziewczyny spojrzeniem.
-Rozumiem.
--
Ruda czupryna odbijała blaskiem promienie słońca, gdy Fred szedł przez wioskę Ottery St. Catchpole do domu. Molly prosiła, by bliźniacy wpadli na obiad. Niefortunnie Verity poprosiła o wolne, więc jeden z nich został w sklepie. Ostatnio to Fred brał wieczorne zmiany, więc ustalili, że dziś on spędzi wieczór w rodzinnym gronie.
Korpulentna kobieta machała do niego uśmiechając się szeroko. Wysoki, szczupły młodzieniec ruszył biegiem by przywitać matkę. Nie zdawał sobie sprawy, że choć zawsze byli zżyci, to rodzina ma dla niego tak wielkie znaczenie. Gdy wbiegł na ogromne, zagracone podwórze wpadł wprost w objęcia rodzicielki. Zakręcił się podnosząc ją ze sobą.
-Fred! Oszalałeś! - zaśmiała się i ledwo złapała równowagę, gdy syn odstawił ją na ziemię.
-Matko, szaleję z tęsknoty za wami - zaśmiał się i pozwolił by prowadziła go do domu - jest tata?
-Tak, ma wolne. Mamy dla was niespodziankę. Bill i Charlie przybyli na dwa tygodnie. Wzięli długi urlop by spotkać się ze wszystkimi - odpowiedziała, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Największą wartością dla Weasleyów zawsze była rodzina. Poczuł, że matka popchnęła go wprost w objęcia starszych braci.
-Bill! Charlie! -uściskał ich jednocześnie klepiąc po plecach - ale niespodzianka.
-Cześć bracie! Gdzie twoja druga połowa? -zaśmiał się Charlie.
-George został w sklepie. Verity musiała wziąć wolne -uśmiechnął się i rozejrzał po domu.
Do nozdrzy dobiegł zapach pieczeni, którą pani Weasley zawsze robiła na przybycie starszych synów.
-Jak wam idzie? Mama opowiadała, że nie macie chwili wytchnienia - William rozsiadł się przy stole oblizując na widok smakołyków, od których uginał się stół.
-O tak, od samego otwarcia, codziennie jest duży ruch. Nie spodziewaliśmy się odnieść, aż takiego sukcesu już na starcie - dosiadł się i zaczął nakładać młode ziemniaczki z koperkiem.
-No, gratuluję stary. Opowiadaj lepiej jak mają się sprawy z Chloe! - Charlie poruszał sugestywnie brwiami i wyszczerzył się.
-Pilnuj własnego nosa - puścił mu oczko i zabrał się za nalewanie każdemu kompotu.
-Ależ wy jesteście skryci - prychnął choć uśmiech rozciągał jego usta.
-Mama mówiła, że byliście ją odwiedzić - dodał Bill nachylając się i czekając na więcej szczegółów.
Fred spojrzał na rodzicielkę, która udawała, że nic nie słyszy.
-Kobieto, czy ty nie masz co robić tylko wciskać nos w moje sprawy sercowe? - zawołał - skoro jesteście tacy ciekawscy to pozostało wam czekać, aż rodzicielka podeśle wam nowe ploteczki, gdy już sama się dowie - uciął szczerząc się.
Bracia uśmiechnęli się i zajęli jedzeniem. Artur nałożył żonie na talerz jedzenie, zanim chłopcy zdążyli wszystko wciągnąć.
-Czy wy macie jakieś granice w tych waszych żołądkach? - otworzył szerzej oczy, gdy zobaczył jak wielkie kopce synowie mieli poupychane na talerzach - Molly, czekamy na ciebie.
-Idę, kochani. Jedzcie, proszę. Nakładajcie wszystko - uśmiechnęła się i pogładziła męża po ramieniu przechodząc obok.
--
W tym samym czasie George rozładowywał ogonek klientów, który się zebrał. Duża część rodziców szukała prezentów dla swoich pociech z okazji przerwy świątecznej. Pracując w tak zatłoczonym miejscu wiedział wiele o nastrojach jakie panują wśród czarodziei. Wielu z nich ufało Dumbleadore'owi i Potterowi. Oczekiwali nadejścia Czarnego Pana, choć starali się żyć spokojnie.
Bliźniacy wiedzieli jaka jest prawda i tą prawdę szerzyli, gdy była taka okazja. Czuli, że ich sklep ma wielkie znaczenie dla społeczności. Oni sami byli tymi, którzy już w Hogwarcie walczyli ze złem na swój sposób, śmiech i radość były lekarstwem na wszystko, choć zdawać się mogło, że nie ma najmniejszych powodów do śmiechu.
Do wieczora czas młodemu gryfonowi zleciał tak szybko, że mocno się zdziwił, gdy słońce już schowało się za horyzontem, a sklep powinien być zamknięty od ponad pół godziny. Zamknął drzwi za ostatnim klientem, poczuł jak zmęczenie dociera do jego nóg. Ogarnął z grubsza w sklepie i poczłapał do mieszkania, które znajdowało się na górze.
Rozciągnął wygodnie nogi siadając na kanapie. Za pomocą czarów rozpalił ogień w kominku. Sięgnął po papier do szybkiej komunikacji i namoczył gęsie pióro w atramencie. Skrzypienie rozległo się po całym salonie.
Kocham Cię. George. - pochyłe, koślawe litery ukazały się przenikając do odbiorcy. Po chwili zobaczył jak atrament kreśli się na jego części artefaktu.
Tęsknię... Musimy się spotkać.
Uśmiechnął się, zdecydowanie inne spotkanie chodziło po jego głowie. Nie miał nic przeciwko miłości, którą musiał dzielić się z bratem. Czasem jednak brakowało mu samotnych spotkań z ukochaną. Czasami marzył, by zabrać ją w jakieś piękne miejsce, zjeść romantyczną kolację i zakończyć dzień upojną nocą. Choć mieli zaledwie siedemnaście lat, czuł jakby dorosłość dopadła ich o wiele za szybko.
Pragnął odrobiny normalności, by móc iść na randkę lub wspólnie spotkać się ze znajomymi, bez udawania, że są tylko przyjaciółmi. Czasami nachodziła go myśl, że pragnąłby założyć jej zaręczynowy pierścionek i pochwalić się całemu światu.
Jeszcze tylko kilka dni. Wytrzymajmy.
Czekał, aż pojawią się ozdobne litery jednak nie dostał już na to odpowiedzi. Za każdym razem, gdy wiadomość urywała się bez odpowiedzi dziwne ukłucie zazdrości drażniło jego umysł i serce. Jakby jakaś mała drzazga weszła pod paznokieć i nie dała się znaleźć.
Fred wrócił, gdy zbliżała się północ. Wesoły nastrój i zapach domowego wina delikatnie unosił się wokół jego osoby. Przywitał brata uwieszając się na jego ramieniu.
-Georgie, Georgie, Georgie... zróbmy sobie urlop. Idzie nam tak dobrze, że nic się nie stanie jak sklep będzie zamknięty w czasie ferii - czknął i zaśmiał się wesoło.
-W sumie to nie jest taki zły pomysł. Przyda nam się urlop. Może Verity będzie chciała zarobić ekstra i sama zajmie się sklepem? - pomógł bratu położyć się na kanapie - Poza tym... co taki wesoły wróciłeś?
-Och, przyjechali już Bill z Charlie'm. Opowiadali o pracy, wspominaliśmy trochę. Szkoda, że ciebie nie było - posłał bratu przyjemny uśmiech, a oczy powoli zaczęły mu się zamykać.
George pokiwał tylko głową. Spróbował jeszcze odezwać się do Chloe, może jeszcze nie śpi zajęta natłokiem nauki.
Wciąż chodzisz mi po głowie... Śpisz?
Jedynie cisza odprowadziła go w krainę snów. Na pewno noc spędzona na kanapie rano upomni się o swoje.
--
Porankiem ostatniego marca młodzi czarodzieje radośnie maszerowali na stację Hogsmeade, żeby wrócić do domu na ferie wielkanocne. Chloe towarzysząc znajomym gryfonom zatopiona w myślach jedynie kiwała głową i uśmiechała się, gdy ktoś na nią spojrzał. Wciąż zastanawiała się jak rozegrać swój miłosny problem. Martwiła się, że nie poświęcała już tyle czasu na naukę. Zdecydowanie łatwiej jej szło, gdy przesiadywała w bibliotece wraz z krukonem. Niestety ostatnio stawało się to bardziej polem uników jego romantycznych oczekiwań. Zależało jej na nim do tego stopnia, że nie umiała wykreślić go ze swojego życia. Nie umiała powiedzieć mu żegnaj po tym wszystkim co wspólnie przeszli. Coraz bardziej docierało też do niej to, co on mówi. Powoli widziała, że podstawy jej związku z Weasleyami są bardzo słabe, mało stabilne i jeśli nic z tym nie zrobią, to nie wyglądało tak, jakby miało wypalić. Związek na odległość też nie działał na ich korzyść. W tym wieku ciężko poświęcić wszystko dla miłości. Ciężko spalić wszystkie mosty, żeby żyć w bańce, która może pęknąć w każdej chwili. Poza tym nie umiała pozbyć się tej małe drażniącej myśli, że pominęli ją w planowaniu rozpoczęcia życia na własny rachunek, choć zalewali ją peanami o dozgonnej miłości. Miała wrażenie, że to na Matiasa powinna postawić. Tak bardzo broniła się przed nim, wypierała wszystko co czuła. Wiedziała, że musi teraz podjąć decyzję jak potoczy się to dalej.
Z rozmyślań wyrwała ją ciepła, szorstka dłoń bruneta, próbująca zabrać jej rączkę kufra z dłoni.
-Och.. dziękuję - uśmiechnęła się niemrawo i weszła do pociągu, który już czekał na stacji.
Chłopak zawołał ją do pustego przedziału by mogli spokojnie odpocząć podczas podróży. Niestety okazało się to mrzonką, bo po chwili do przedziału wpadli Ginny i Neville z Luną. Kilka godzin spędziła na udawaniu, że chce się przespać czując się dziwnie niekomfortowo w towarzystwie młodszej gryfonki. Czuła jakby coś krążyło nad nimi jak chmura burzowa. Czuła co jakiś czas spojrzenia, choć starała się to ignorować i grać swoją rolę. Dzięki Matiasowi, który zabawiał towarzystwo sypiąc jak z rękawa żartami, anegdotkami i wspominkami z wcześniejszych lat, zwłaszcza pastwiąc się nad Snapem.
Udawała, że się przebudziła, gdy plecy zaczęły dokuczać jej już za mocno. Przeciągnęła się i rozejrzała po wszystkich.
-Przepraszam... muszę się przejść. Okropnie zaczęły boleć mnie plecy - przemknęła między nimi i wyszła na korytarz. Przyglądała się budynkom i drzewom mijanym za oknem. Życie toczyło się dalej, wszystko szło do przodu, tylko nie ona. Tkwiła w marazmie swojego życia powoli dusząc się całą sytuacją.
Skrzypnięcie i trzask oznajmiły, że ktoś wyszedł na korytarz. Spojrzała w tamtym kierunku, a ku zaskoczeniu w jej stronę szła Ginewra.
-Hej... -uśmiechnęła się i oparła bokiem o ściankę pociągu.
Chloe kiwnęła w jej stronę, dziwny i niekształtny uśmiech zagościł na ułamek sekundy na jej twarzy.
-Wiesz, nie musisz przede mną uciekać - patrzyła na starszą gryfonkę - przecież obie wiemy o wszystkim.
Położyła dłoń na jej ramieniu i posłała serdeczny uśmiech. Tak bardzo przypominała Molly, gdy to ciepło biło z jej oczu.
-Ja... -westchnęła i odwróciła wzrok szukając czegoś ciekawego za oknem - nie uciekam, wybacz jeśli tak pomyślałaś - po chwili dodała - po prostu bardzo mi z tym dziwnie. Średnio sobie radzę z tym wszystkim.
-Rozumiem... Wiem, że moi bracia bywają ciężcy do życia. Sprawiają dużo kłopotów, mają wiele tajemnic, średnio bezpiecznych pomysłów i spontanicznie podejmują większość decyzji. Jednak są też troskliwi, pomocni, wierni i honorowi. Wspominali ci już, że niemal sprawili, że Ron złożył wieczystą przysięgę? - zaśmiała się i oparła plecami o ściankę - tata nigdy nie był tak wściekły.
Chloe parsknęła śmiechem i spojrzała na rudowłosą. Nie była w stanie jej rozgryźć ale wiedziała, że nie jest oceniana. Musiała widzieć jak wiele łączy ją z Matiasem ale nie mówiła nic. Nie wiedziała co myśleć, bo jeszcze kilka minut wcześniej była przekonana, że Weasleyówna nie pała sympatią do niej.
-Szanuję, że stajesz w ich obronie i przy tym nie oceniasz mnie. Dziękuję... Jednak chyba sama rozumiesz jak dziwna i trudna jest ta sytuacja. Właściwie nawet nie wiem czy to dobry pomysł pozwolić temu kwitnąć... Chyba przydałaby się przerwa, wiesz? - zaśmiała się jakby kpiła z własnych myśli.
Ginny kiwała głową w zrozumieniu. Sama nie miała pojęcia czy podjęłaby się uwikłania w taką sytuację. Choć z drugiej strony miała nieodparte wrażenie, że to jedyne rozwiązanie dla bliźniaków. Nie umiała sobie wyobrazić, że mieliby wieść oddzielne życie.
-Ciężko mi się odnaleźć w tym, że po tylu latach mam prawdziwych znajomych. Większość życia spędziłam z naszym skrzatem - przetarła twarz dłońmi jakby chciała pozbyć się łez, które zebrały pod powiekami - To dla mnie ogromna zmiana... Może dlatego ciężko mi się pogodzić z tym co zrobili? Ostatecznie nie dam rady ukrywać, że moje zdolności socjalne są zaburzone. Unikam towarzystwa, odzywam się tylko, gdy muszę ale ukrywam przed światem fakt, że mam dwóch chłopaków a trzeci uznał, że ten rok jest idealny do poinformowania mnie, że jest zakochany od zeszłego roku.
Westchnęła ciężko i zamilkła pozwalając słowom znaleźć jakieś miejsce w głowie Ginny. Ta jednak pogłaskała ją po plecach.
-Przestań się zadręczać i idź za głosem serca. Jakąkolwiek decyzję podejmiesz będzie słuszna. Jeśli jesteście sobie pisani, to przecież zawsze się znajdziecie.
Młodsza gryfonka pozwoliła jej oswoić się z tym i ochłonąć. Wróciła do przedziału pozostawiając po sobie aurę, która otulała jak ciepły koc.
--
Wieczorem na dworcu rodziny czekały, żeby odebrać ukochane pociechy z podróży. Państwo Macmillan żywiołowo o czymś rozmawiali z Weasleyami. Dziewczyny spojrzały na siebie nie wiedząc co myśleć o tej sytuacji. Matias złapał ukochaną za dłoń, żeby stanęła na chwilę.
-Wiesz... to chyba nie jest dobry moment, żebym przywitał twoich rodziców osobiście - odchrząknął - odezwij się czasem. Liczę, że uda nam się spotkać podczas ferii.
Poczuł jak ciepło rozeszło się po jego ciele, gdy objęła go na pożegnanie.
-Mat, nie tylko ty jesteś dla mnie. O każdej porze dnia i nocy możesz na mnie liczyć. Wracaj bezpiecznie, na pewno się spotkamy.
Uśmiechnęła się do niego czule i nie pozwalając na pożegnanie podeszła do rodziców, przy których zdążył zrobić się spory tłok.
-Chloe! - Monica zawołała córkę przytulając ją do siebie. Dziwny prąd przeszedł po ciele dziewczyny.
-Państwo Weasley, dobry wieczór - skłoniła się delikatnie.
-Wyobraź sobie, że Molly z Arturem poznali nas już z daleka. Zgodzili się przyjść z całą rodziną na kolację. Najstarsi synowie również są w Anglii, więc będą mogli opowiedzieć nam o swojej ciekawej pracy. W końcu w tym wielkim domu będzie miał kto spać - zaśmiał się radośnie Thomas, ojciec Chloe.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała głową. Tysiące pytań kotłowało się po jej głowie. Jak do tego doszło, że ze sobą w ogóle rozmawiali? Dlaczego jej rodzice zachowują się tak podejrzanie? Jeszcze niedawno nie obchodziło ich jak jedyna córka sobie radzi. Teraz zrobili przedstawienie pod tytułem Szczęśliwa Rodzinka.
Zerknęła na Matiasa, który z samym ojcem przechodził przez przejście na peronie. Nawet nie spojrzał przechodząc zaledwie metr od niej. Wiedziała, że to go zraniło, choć nie mogła poradzić na to nic. Musiał przez to przejść, po prostu i jak zwykle.
-No dobrze, kochani - Molly złapała męża pod ramię i uśmiechnęła się serdecznie - dajmy naszym dzieciom odpocząć. Z największą przyjemnością dokończymy spotkanie na jutrzejszej kolacji.
-Och! Cała przyjemność po naszej stronie. Wyślemy zaraz sowę z adresem i godziną. Uważajcie na siebie!
Pożegnanie przeciągnęło się o jeszcze kilka dobrych minut. Chloe dziękowała rodzicom, że do domu się aportowali bez marnowania czasu na podróż tradycyjnym środkiem transportu.
Monica od razu zarządziła by Skrzat wszystko przygotował na jutrzejszą kolację. Sypialnie miały być przewietrzone i odświeżone. Najlepsze wino miało już się chłodzić a piękne kwiaty ozdabiać cały dworek.
Jakież było zdziwienie Chloe, gdy w domu na prośbę Skarzata zatrudniono skrzatkę o imieniu Flora. Ona również ubierała się w mugolski sposób. Uśmiechnęła się na ten widok, wiele starych rodów raczej by z dezaprobatą spojrzało na to w jaki sposób w tym domu traktowane są skrzaty.
Nie chcąc dziś się mierzyć z rodzicami i ich dziwnym zachowaniem po prostu uciekła do swojej sypialni. Wygrzebała z kufra papirus i zakreśliła szybko kilka słów.
Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro. Chloe.
Ciepły prysznic pozwolił zmęczonym mięśniom i skołowanym myślom odrobinę odpuścić. Miękkie łóżko przypominało jej o poprzedniej wizycie w tym domu. Przekręciła się w stronę drzwi do dziennej części pokoju, a przed oczami stawały obrazy, gdy wraz z Matiasem szykowała się na imprezę. Ciepło rozlało się po jej podbrzuszu na to wspomnienie. Westchnęła i pozwoliła by powieki zrobiły się ciężkie, a kołdra przyjemnie otuliła do snu.__
No i w końcu jest. Mam nadzieję, że się spodoba. Buziaki!
CZYTASZ
Why not both?
FanfictionHistoria Chloe, gryfonki, która jest wciągnięta w romans z bliźniakami Weasley. Czy to ma szansę przetrwać? Ile zawiłości będą musieli pokonać, żeby się udało? Albo nie? Okładka dzięki cudownym artom od @ishiftrealities ❤️ #1 w twins 21/08/2021 #1 w...