I stało się.
Nie jestem Twoją żoną.
A ty nie jesteś moim mężem.
Szybko poszło.
Skłamałam, że Cię nie kocham.
Że nasze godzenie się nic nie znaczyło.
Że nic nie znaczyła chwila, gdy płakałam wtulona w Ciebie w środku nocy z miłości. Z żalu. Ze smutku. Z radości, że mogę Cię dotykać.
Że nic nie znaczyły dni, w których podskakiwałam z radości na samą myśl o naszym "romansie".
Że nic nie znaczyły nasze tajemne gesty w obecności innych, które powodowały dreszcze na moim ciele.
Tak po prostu to wszystko się zakończyło.
Powiedziałeś, że mnie nie kochasz.
Że to nic nie znaczyło.
I chyba nie kłamałeś. Nie mrugnąłeś nawet.
Zresztą, jeśli kłamałeś teraz, to czy nie mogłeś kłamać też wtedy?
Czy cokolwiek co mówisz, jest prawdą?
Rozpadam się na milion kawałków.
Nie mam w sobie niczego, czego mogłabym się chwycić. Do tej pory byłeś całym moim oparciem. Sensem, dla którego wstawałam.
Zostały mi tylko dzieci.
Ale one potrzebują pocieszenia. Ukojenia. Troski.
Ja też tego potrzebuję.
I tylko Ty możesz mi to dać.
Ale nie dasz.
Duszę się na samą myśl o tym, że pewnego dnia możesz oznajmić, że wyjeżdżasz, zostawiasz nas, nie przyjdziesz w umówionym terminie, że masz nową rodzinę, nową żonę. Duszę się na myśl, że mogłeś mnie okłamywać od dawna. Duszę się na myśl o kobiecie, z którą mnie zdradziłeś. Z którą przybiłeś gwóźdź do trumny z naszymi wspomnieniami.
Nas już nie ma.
Boże, nas już naprawdę nie ma!
CZYTASZ
BrzydUla 2 okiem Uli
FanfictionParagoniki pisane z perspektywy Uli. Serial BrzydUla 2. Specjalnie dla grupy facebook.com/groups/brzydula2