Wiecie, co jest ironią? W tym fanfiku od pierwszego rozdziału nie ma Corvette i nie będzie jej już do końca.
~Życzliwa
---
Dzwonek telefonu budzący go zamiast rzeczywistego budzika, pewnie. Czego innego mógł się spodziewać? Ostatnimi czasy to była norma, przecież, nawet nie wiedząc kiedy, stał się abonamentem ogólnodostępnym. Może powinien wyciszać nocą telefon? Na pewno by to coś zaradziło w kwestii odbierania wiadomości typu „Hej, masz dla mnie jakąś pracę?" średnio trzy razy na godzinę, niezależnie od pory dnia i nocy, ale z uwagi na ostatnie wydarzenia, chciał pozostawać dostępnym dla swojej rodziny, na wypadek, gdyby potrzebowali pomocy.
Sięgnął po komórkę i westchnął ciężko, pełen mieszanych uczuć już od momentu, gdy zobaczył nazwę dzwoniącego. Z jednej strony cieszył się, że nikomu nic się nie stało, z drugiej zaś nie miał ochoty wracać do tego tematu. Był zadowolony, że osoba ta jest zapisana w kontaktach, ale nie miał ochoty od samego rana rozmawiać z policją. Znowu, skoro już musiał mieć z nimi do czynienia, to zdecydowanie wolał Capelę niż Andrewsa albo Rifta. Odebrał.
- Pastor Erwin Knuckles, w czym mogę pomóc?
- O, nie śpi. Dzień dobry, zatraceńcu. Przyjedziesz na komendę? Nie rozłączaj się, nie chodzi o Ballasów, spokojnie! - Dante, jakby był jasnowidzem lub posiadaczem dronów w jego własnym mieszkaniu, wiedział, że siwowłosy chce już naciskać czerwoną słuchawkę. - Mam parę pytań co do porwania Grzecha z wczoraj.
- Porwania Grzecha? - Erwin poczuł lekki wzrost napięcia w swoim ciele.
- No, z waszej rendez-vous. Zajmę ci najwyżej kwadrans.
- To nie była randka. Dobra, ale mogę przyjechać później? Dopiero wstałem.
- Jasne. Będę czekać, napisz do mnie, jak będziesz w drodze.
---
Erwin nie spieszył się tego dnia wcale, chcąc odpocząć po męczącym poprzednim dniu. Dopiero po długiej kąpieli, wizycie u fryzjera i zjedzeniu śniadania w małej lokalnej kawiarni, pojechał na komendę. Miał nadzieję, że Gregory tym razem, w drodze wyjątku, nie wyda go. Naprawdę, zrobił wszystko co mógł, by nie urazić dziwnego poczucia honoru i sprawiedliwości policjanta. Nie skrzywdził żadnej postronnej osoby, nie obraził go, nie naraził go na uszczerbek na zdrowiu ani posądzanie o bycie skorumpowanym, nawet nie związał go jakoś szczególnie mocno. Przemyślał wszystko, a najsłabszym punktem jego planu był właśnie kapitan Montanha, którego obdarował wielkim zaufaniem.
Niemal od razu po wejściu do lobby spotkał Capelę, do którego dzwonił nieco wcześniej, z informacją, że już jedzie. Obok stał Gregory, który powodował u niego ten skręt w żołądku. Przywitał się z nimi skinieniem głowy.
- Dzień dobry, panie pastor. No, chodźmy pogadać. - Rozmowę rozpoczął policjant, który mimo ewidentnych mrozów, wciąż nosił koszulę z krótkim rękawem.
- Pogadajmy na górze. Nie musimy go prowadzić do przesłuchaniówki, nie jest zatrzymany. - Dodał Gregory, otwierając im drzwi, a także rozwiewając od razu większość obaw siwowłosego.
Policjanci zabrali go do biura szefa, w którym nie był już od dłuższego czasu. Doskonale pamiętał, jak w lipcu nachodził tu nieustannie szatyna, zatruwając jego życie swoją obecnością, męcząc głupimi pomysłami i wyłudzając pieniądze z kasy LSPD. Capela usiadł za biurkiem i otworzył laptopa, szybko logując się na swoje konto. Drugi funkcjonariusz zajął miejsce na kanapie stojącej pod ścianą, a od niego zaś oczekiwano, że usiądzie po drugiej stronie biurka. Musiał zrobić coś na przekór im, inaczej nie byłby sobą, więc dosiadł się do Gregorego. Chociaż sam nie czuł się z tym komfortowo, widok spiętego policjanta od razu poprawiał mu humor.

CZYTASZ
Pierwszy Jeździec || Morwin
Fanfiction- „Słyszałem jedno z czterech zwierząt mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał." - Co to? - Tłumaczenie tekstu z k...