•14•

881 74 55
                                    

Marian? Kim był Marian? Dlaczego nagle zrobiło się tu tak okropnie zimno i ciemno? Przeraźliwy chłód dotykał niemal jego kości, a sam szatyn zaczął drżeć, mimo że sweter na jego ciele stanowił najcieplejszą rzecz, jaką miał w garderobie. Mógł dać sobie uciąć rękę, że świece przy małym ołtarzu nie paliły się wcześniej, a i tak wówczas w katakumbach nie panowały tak egipskie ciemności jak w tej chwili. Czy wiatr mógł zamknąć drzwi?

Erwin wysunął się z jego ramion i wstał, nagle zapominając o wcześniejszym załamaniu. Już nie krzyczał ani nie szlochał, choć jego policzki wciąż szpeciły łzy, a oczy stały się tak czerwone jak lekka kreska pod nimi. Siwowłosy z coraz większym szokiem malującym się na jego twarzy spoglądał w kierunku ciemnej postaci, unoszącej się około pół metra nad ziemią, która przemówiła wcześniej tak niskim głosem, że on sam brzmiał przy niej wręcz melodyjnie i lekko. Czy to był ten Marian?

Coś zaświtało w głowie policjanta. Pamiętał go, z początków lipca, a może z końcówki czerwca? Jeszcze mógł się wtedy szczycić na ulicach miasta posadą szefa policji. Była tam ta mała irytująca dziewczynka o wielkich oczach, twarzy aniołka i dwóch jasnych kitkach, którą Erwin z przyjemnością się wówczas opiekował. Przyznał przed samym sobą, że było to nawet ujmujące. Myśląc intensywniej, przypomniał sobie również człowieka, który brał tu chrzest. A może to było wypędzanie demona? Albo incydent ze spaleniem człowieka za herezje? Nie umiał powiedzieć dokładnie. Na pewno wtedy usłyszał ten straszny głos.

- Marianie, witaj, znaczy, chwała ci... Tobie i innym naszym bogom, znaczy.- Zamotał się pastor, podchodząc ostrożnym krokiem bliżej ołtarzyka.

- Erwinie. Słyszałem twoje wrzaski. Obudziły mnie ze snu. Czy zdajesz sobie sprawę jak strasznie jest to irytujące?

- Wybacz, Marianie, ale mój brat... Nicollo Carbonara, nie żyje, to przez jakieś demony, a księga nie zadziałała i... nie obudził się. - Erwin gestykulował żywo, by na koniec szeroko rozłożyć ręce, opuścić je w geście poddania i z przykrością spojrzeć na swoje buty.

- Z tego powodu przyszedłeś urządzać tu telenowelę, Erwin? Czy ja wchodzę z butami do twojej sypialni, żeby krzyczeć tam na Zbyszka za bycie zdradziecką kurwą? Nie wchodzę, bo nie zachowuję się jak królowa dramatu! Nie żyjesz w brazylijskiej telenoweli!

- Przepraszam, ale naprawdę-

- To nieporozumienie. - Wciął mu się w słowo policjant, o obecności którego niemalże zapomniał. - Nicollo nie powinien umrzeć przez klątwę rzuconą przez jakieś demony, skoro był członkiem waszego zakonu i służył tobie, prawda? Nie wiem czym jest tamto coś, ale to się panoszy, jak powiedziałeś, po twojej sypialni. My chcemy to tylko stąd wynieść za szmaty.

- Czy to jest ten twój kochanek, Erwinie? Tak, wy dwaj też moglibyście się czasem opamiętać! Wasze krzyki słyszą wszyscy zmarli pochowani na tym cmentarzu! Pani Rosalind pochowana w kwaterze 35 przy wschodnim skrzydle, bliżej samej zakrystii, codziennie przychodzi złożyć na was skargę.

- Ale nas tu nie ma codziennie...

- To nie ma znaczenia! Opamiętajcie się. I zacznijcie żyć jak przyzwoici ludzie! Kłóćcie się, pijcie i bawcie z dala od świętej ziemi, bo ja tu spać próbuję, a czasem książkę czytam. Przestańcie odgrywać tę operę mydlaną, bo już nam wszystkim to wychodzi bokiem. Weźcie Carbonarę i idźcie precz z moich oczu!

Ciężki głos dobiegający zewsząd zabrzmiał ostatni raz, jako głos gromu, kończąc wysokim trelem, podobnym brzmieniem może do talerzy w starej perkusji, a może raczej do śpiewu tropikalnego ptaka? Ciężko powiedzieć. Świece zgasły, a w pomieszczeniu znów zrobiło się jaśniej i cieplej, mimo to pozostałą w środku dwójkę nieustannie przechodziły dreszcze. Siwowłosy czuł, jak grunt osuwa się spod jego stóp. Był też niemal pewny, że gdyby nie silne ręce łapiącego go od razu Gregorego, zbiłby okulary i nos, upadając na posadzkę.

Pierwszy Jeździec || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz