•2•

922 81 52
                                    

ElmoFire

~Życzliwa

---

Noc nie minęła mu ani szybko, ani przyjemnie, bowiem bez ustanku rozmyślał nad słowami pastora. Czy rzeczywiście był aż tak złym partnerem, że jedyne czego można było po nim oczekiwać, to pogorszenia życia? Jeśli nawet Erwin zaczął współczuć Mii, to rzeczywiście nie mógł wyglądać z boku na porządnego faceta, którym starał się od pewnego czasu być.

Gregory niemal zupełnie ignorował młodego lekarza, który właśnie sprawdzał jego stan zdrowia ostatni raz przed wypisaniem go ze szpitala. Zamiast odpowiadać na pytania i wykonywać polecenia, wolał użalać się nad sobą. Pewnie, nie wyszło mu z Emori, ale to ona od początku leciała tylko na kasę i zostawiła go w momencie, gdy zorientowała się, że jest bankrutem. Suzanne, którą każdy mu ciągle wypomina? Przecież to jego najlepsza przyjaciółka, prawie że siostra. Wie o niej wszystko i tyle z nią przeżył, że nigdy nie byłby w stanie przenieść tej relacji na bardziej romantyczny poziom.

- Czy mam uznać, że doszło do rozległego uszkodzenia mózgu, czy jednak zacznie pan w końcu ze mną współpracować? - Mężczyzna o wysokim i śpiewnym głosie odezwał się w końcu głośniej, by przykuć do siebie uwagę Montanhy.

- Przepraszam, doktorku. Zamyśliłem się.

- Aha... Kobieta?

- Czemu zawsze od razu kobieta?! Czy facet nie może mieć innych problemów niż jakaś baba? - Szatyn zupełnie nagle i niepotrzebnie dał się porwać emocjom, ale uspokoił się i syknął, gdy poczuł na nagiej skórze zimny metal stetoskopu.

- Teraz proszę głęboko oddychać. Wdech... wydech. Wdech... zakaszle pan. No, super. Czemu zawsze kobiety? To proste. Jak się panu zepsuje auto, to pan pójdzie do mechanika. Jak złamie pan nogę, to pan nigdzie nie pójdzie, no bo cholera, jak ze złamaną nogą? Ale przywiozą pana w końcu do lekarza, nie? A co zrobić z pękniętym sercem?

- ...Co?

- No nic. Można żyć bez niego, albo oczekiwać, że poskłada je ktoś inny. Ale bez obaw, panie Montanha! Tego kwiatu jest pół światu.

- Nie mam złamanego serca, doktorze.

- Aaa! Ale to nadal kobieta, bo pan nie zaprzeczył. Nie daje? Zawsze jest Tinder i Vanilla, panie Montanha.

Prostytutki. Jak zwykle odsyłano go do domu publicznego, sugerując, żeby sobie ulżył. To on był taki niewyżyty, czy jednak oni? Naprawdę wszystko w tym świecie kręciło się wokół seksu? Jeśli ta łatka napalonego kurwiarza trzymała się tylko jego, musiał mieć fatalną opinię na mieście, nie tylko jako policjant. W końcu, przecież tak nie było. Gdyby ktoś chciał poznać go bliżej, zauważyłby, że jest typem misia do tulenia, a nie babiarzem. Problem polegał na tym, że nikt nie chciał aż tak angażować się w związek z nim, więc ta jego twarz od dawna pozostawała nieujawniona.

- Mogę wrócić do pracy?

- Zakładając, że nie będzie pan prowadzić pojazdów, zagrażając przy tym życiu wszystkich pozostałych uczestników ruchu drogowego, to tak. Nie widzę przeszkody.

---

Trzy godziny później kapitan Montanha przeklinał samego siebie we wszystkich znanych mu językach. Mógł wziąć zwolnienie lekarskie i odpoczywać po wypadku, a zamiast tego siedzi teraz na jednym z korytarzy komendy i przepytuje trzydziestą osobę o jej życiorys, pasje, cele i rozmiar miseczki. Został zaciągnięty szantażem emocjonalnym i finansowym do pomocy przy przyjmowaniu nowych rekrutów. Jak co roku, w końcu przyszedł czas poboru. Rownież jak co roku, miał wrażenie, że do policji zaciągnąć chcą się coraz głupsi ludzie. Jak mógł się temu dziwić, jeśli co bystrzejsi i bardziej uzdolnieni mieli już w kartotece wyroki za rozboje i terroryzm?

Pierwszy Jeździec || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz