•13•

819 60 28
                                    

Wcale nie podobał mu się sposób, w jaki wypowiadał się w tej chwili policjant. Był pijany i wyglądał jak siedem nieszczęść, a nawet trochę przypominał mu dziką kocicę, która znikała w marcu, by wrócić w kwietniu, spodziewając się kociąt, nie mając za to oka i połowy ucha. Jego ubrania były wyciągnięte i pomięte, jakby w nich spał, niekoniecznie sam. Czy powinien mu zaufać i zawierzyć kwestię życia bądź śmierci brata? Pewnie nie, ale z drugiej strony, nic nie mogło być gorsze niż jednoosobowy atak na szpital z minigunem. Prawda?

- To twoja Ferrarka? Git, pasuje. Dobra. Idź do niej i jedź na szpital od tyłu, zaparkuj tam gdzieś tak, żeby nie rzucać się w oczy i czekaj na mnie. Git?

- Co zamierzasz zrobić, Grzechu? - Zapytał, zupełnie nieprzekonany, wstając jednak z ziemi.

- Wejdę i wyniosę Carbo, plan jest łatwy i prosty. No, idź, czekaj tam na mnie.

Po tych słowach policjant nie czekał długo na odpowiedź, od razu wstał i sprężystym krokiem ruszył w kierunku wejścia głównego. Nie wyglądał na specjalnie przejętego obowiązującymi przepisami i zaostrzonym regulaminem wewnętrznym. Nie przejął się nawet stojącym przy drzwiach medykiem ubranym w kombinezon ochronny, który wołał za nim i kazał mu się zatrzymać. Zniknął z oczu Erwina, ufając, że ten posłucha jego słów i grzecznie zaczeka z tyłu, nie ryzykując niczyjej śmierci. Siwowłosy, po dokładnej analizie sytuacji, uznał, że uczciwie będzie również zaufać policjantowi, choćby z uwagi na to, co ich łączyło, a nawet - pomimo tego.

Gregory nie znajdował się teraz w stanie, który umożliwiłby mu logiczne myślenie i koncentrację na wielu rzeczach jednocześnie. Słyszał jednym uchem, że ktoś woła jego imię, ale zaraz umykało to między setką innych myśli, jakie zaprzątały jego głowę. Ciało nadal pamiętało słodki dotyk rąk i ust Klemensa, serce zaś, ku jego konsternacji, zabiło szybciej na widok Erwina. Rozsądek krzyczał o aresztowaniu mężczyzny przebywającego w miejscu publicznym z nielegalną i wyjątkowo niebezpieczną bronią, szczególnie, gdy ten deklarował, że użyje jej przeciw niewinnym lekarzom i ich pacjentom. Ta bardziej dzika część policjanta doskonale rozumiała pastora, poklepała go po plecach i powiedziała "Zajebiście, zrobiłbym to samo dla swojego brata czy dzieci. Rozpierdol ich".

Przeszedł kilka korytarzy, przepychając ludzi, potrącając pielęgniarzy, nawet wytrącił pani doktor dokumenty z rąk. Rozglądał się naokoło, próbując wypatrzyć znajomą blond czuprynę roztrzepanego lekarza, który od dziesięciu lat winien był mu przysługę. Jak diabeł, przyszedł po dekadzie odebrać swój dług, nie licząc się z konsekwencjami, jakie mogą spaść na jego ofiarę. Gdy go zauważył, zaczął machać i krzyczeć.

- Dzień dobry, panie Carpenter! Muszę z panem natychmiast porozmawiać, panie Carpenter!

Doktor ubrany w biały kitel odwrócił się w stronę policjanta, a na jego twarzy wymalowane zostało pobłażanie i litość. Westchnął, widząc stan, w jakim przyszedł do niego szatyn. Coś nostalgicznego pojawiło się w jego duszy, bo dokładnie takiego go pamiętał. Pijanego, nierozgarniętego, głośnego i ze źle skrywanym miłosnym szaleństwem, które zbyt łatwo zauważyć można było w jego oczach.

- Oczywiście. Zapraszam do gabinetu, panie Montanha. Czy chodzi o kaca lub potencję? Nie wiem czy może pan poczekać, akurat biegłem do pacjentki z zapaścią.

- Zapaść nie zając, doktorzyna. - Machnął ręką ciemnooki, gdy drzwi do prywatnego gabinetu zamknęły się za jego plecami. - Musisz coś dla mnie zrobić, jak najszybciej. Jest to głupie i skrajnie ryzykowne, a do tego może zabrzmieć na naprawdę chorą rzecz, ale nie zadawaj pytań, proszę. Kiedyś na pewno ci wszystko wyjaśnię.

- Słucham. Przejdź do sedna, kapitanie.

- Kojarzy doktorzyna tego pacjenta z białymi włosami na grzyba? Nikodem Carbonara się nazywał, Włoch, dużo tatuaży, zakażenie, śpiączka?

Pierwszy Jeździec || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz