•15•

793 66 33
                                    


Poranek był słodki, o wyraźnych nutach pomarańczy, kawy i gorzkiej czekolady. W konsystencji tak miękki jak materac i rozłożone na nim poduszki, puszysty podobnie do pościeli, wśród której plątały się kończyny, szukające siebie nawzajem. Wreszcie, poranek podany został na ciepło, za ciepło, przez co nie wiedzieli, czy trzymać się w ciasnym uścisku, który wyrażałby więcej niż słowa, czy raczej uciec na przeciwne strony wielkiego łóżka, zrzucić z siebie pościel i cieszyć się chłodem powietrza owijającego się na nagiej skórze.

Słońce wdzierało się do pokoju przez niezasłonięte roletami okna, a światło padało wprost na ich twarze, zasłaniane nieporadnie rękoma i brzegami kołdry, wreszcie wciskanymi w poduszkę w akcie ostatecznej desperacji. Jak długo można było wytrzymać bez złapania prawidłowego, głębokiego oddechu? Czy wystarczająco, by móc spać jeszcze chociaż pięć minut?

- Erwin, dzień dobry. - Wymruczał basowy głos, ciężki i ochrypnięty, zaraz zanoszący się kaszlem, który miałby choć trochę pomóc go oczyścić i wybudzić zaspane gardło.

Wywoływany mężczyzna nie odpowiedział. Westchnął, wyciągnął ręce w stronę wezgłowia, zgiął prawą nogę w kolanie i schował ją pod resztą ciała, by móc zaraz wyprężyć się i wyciągnąć, przyjmując przy tym iście kocią pozę. Zamruczał również jak kot. Gdy uniósł powieki, szatyn widział oczy kota, wcale nie tak dzikiego jak tygrys, lew czy jaguar, ale zwykłego dachowca, który biegał po ogrodzie babci, polując na myszy i kreta. Uśmiechnęli się do siebie.

- Tak, tak. Dobry, dobry, Grzesiu. Która godzina?

- Wczesna, jak dla ciebie. Ale już jest jasno. Powinniśmy pojechać do Carbonary, jak poleciła nam wczoraj Heidi.

- Czyli nie ma szans nawet na dodatkowe pięć minut? - Zajęczał, znów, kocio.

- Może być pięć minut, ale bez prysznica. Osobiście wolałbym prysznic.

Rzeczywiście, wolał. Wstał powoli, bo pęta snu wciąż się go trzymały, oplatały i nawet rozmazywały spojrzenie jedynego oka, jakie mu pozostało. Dobrze radził sobie z jednym okiem, póki nie musiał wykonywać czynności wymagających posiadania dwóch oczu. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nic trudnego, bo przecież łatwo zauważyć i rozpoznać, z czym sobie nie radzi, a radził kiedyś. W tym tkwił właśnie problem, jakiego ktoś zazwyczaj nie dostrzegał. Ciężko było pozostać policjantem bez ograniczonego wachlarza zadań i możliwości, mając wyraźne problemy z określeniem odległości obserwowanego obiektu od siebie i innych obiektów, leżących w tej samej płaszczyźnie. Widzenie przestrzenne przydawało się szczególnie w czasie prowadzenia pojazdu i strzelania z broni do ruchomych celów.

Kot o bursztynowych oczach zeskoczył z szafy, zajmując miejsce nagrzane uprzednio przez ciemnookiego mężczyznę, wyjmującego właśnie ręczniki z komody. Erwin spojrzał na niego i jego jasnoszare futro. Zmarszczył nos z niesmakiem i kichnął, lekko, cicho. Kot również zmarszczył swój różowy nosek, przymrużył bursztynowe oczy i kichnął, mocno, podskakując wręcz całym ciałem i pokręcając głową.

- Nie wiem, po co ci ten pchlarz.

- To kot Nicole. Przywiozła go ze sobą od matki, jest dla niej ważny. Wychowywali się właściwie razem. Ma osiem lat.

- To chyba pora już go zakopać w ogródku, nie?

- Jesteś na niego zły, bo wskoczył ci wczoraj na plecy, tak? Przestraszyłeś go, chciał bronić... albo się bawić, nie wiem. Wiem więcej o psach.

- Tak, jestem na niego zły, przeszkadzał nam. Jesteś jedyną osobą, która może mnie drapać po plecach w czasie seksu. Zniszczył nastrój.

Z piersi szatyna rozbrzmiał niski, irytująco złośliwy, ale też szczery śmiech. Pokręcił głową, spoglądając w lustro. Do tej pory, rzeczywiście, zdażyło mu się raz czy dwa zostawić na plecach Erwina czerwone i piekące pręgi, które potem były mu wypominane tygodniami. Teraz już wiedział, że będzie kontrolować się nieco mniej, a drapać częściej, by nigdy nie dać kochankowi zapomnieć o tej nocy, gdy krzyczał z przerażeniem, bijąc się ze starym kotem. Może i nastrój diabli wzięli, a sąsiadka pukała do drzwi, by móc poskarżyć się na jego mewi śmiech, a nie, jak wcześniej, „bezbożne odgłosy", ale co się nacieszył, to jego.

Pierwszy Jeździec || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz