Ten rozdział jest dedykowany.
~Życzliwa
---
Pomimo upływu dni, sytuacja w Los Santos nie poprawiała się, ale z całą pewnością rozwijała. Początkowo było spokojnie, a opinia publiczna kupiła historię o porachunkach ulicznych gangów. Cywile spali spokojnie, wierząc, że Departament Policji trzyma rękę na pulsie i jest już o krok od ujęcia członków niebezpiecznej grupy. Ludzie spoza getta nie przejmowali się tym, co dzieje się na jego terenie. Tak żyło się zwyczajnie lepiej, nie myśląc o osobach zasypiających w rozpadających się domach, bez dostępu do ciepłej wody i ogrzewania, częściej głodnych niż najedzonych.
Teraz utrzymanie spokoju i porządku publicznego stało się znacznie trudniejsze. Pomimo braku prądu i światła, cywile widzieli i słyszeli, że na jednej z głównych ulic miasta doszło do strzelaniny. Nikt nie umiał opisać sprawców ani ich działań, jednak każdy doskonale wiedział, czego się dopuścili. Zaczęli bać się o swoje życie i dobytek, a to budziło poruszenie i protesty. Coraz więcej osób zaopatrywało się w broń, nie zawsze mając na nią licencję i umiejąc się z nią obchodzić. Lekarze ze szpitala Pillbox zanotowali już kilka przypadków postrzelenia się w stopę przez nieuwagę. W mieście stawało się coraz bardziej niebezpiecznie, a kapitan William Carrot nieustannie nawoływał do nałożenia kodu czarnego.
Nicollo Carbonara, wciąż przebywając w izolatorium, zapadł w śpiączkę, a jego stan wymagał użycia zaawansowanych maszyn do podtrzymania funkcji życiowych. Leki nie działały, a przynajmniej nie dość szybko, by zatrzymać postępującą chorobę. Medycy stawali na głowie, byle nie dopuścić do rozwinięcia się sepsy lub gangreny, choć nawet walkę z odleżynami na ten moment przegrywali.
Rodzina mężczyzny, zakonnicy i członkowie BurgerShota, ale nawet mechanicy oraz kilku policjantów, w tym Gregory Montanha, często przychodzili go odwiedzić, chociaż nie mogli wejść na salę. Nie czekali tu już nieustannie, oprócz pary na ustalonej zmianie, która miała dbać, by nikt z zewnątrz nie spróbował dobić białowłosego.
Potem do szpitala trafił Juan Diego Pisicela. Po wstępnym badaniu został umieszczony tuż obok Nicollo, mając te same objawy. Gregory pamiętał, że było to gwałtowne. Z rana jeszcze w miarę normalnie rozmawiali o sprawach bieżących, po południu wiózł szefa do szpitala, obstawiając, że jego omdlenie spowodowane jest cukrzycą, a wieczorem widział go z maską tlenową na twarzy. Siedział teraz na jednym z niewygodnych krzesełek w przychodni, czekając na swoją kolej, miał bowiem kilka pytań dla doktora Carpentera. Gdy tylko z gabinetu wyszedł mężczyzna z nogą w gipsie, policjant wszedł do środka, nie wpuszczając tam emerytki, która od razu zaczęła krzyczeć. Mógłby przysiąc, że skądś ją kojarzył.
- Dzień dobry, doktorzyno. Można z doktorzyną zamienić kilka słów? - Nie czekając na odpowiedź, usiadł na brzegu kozetki, splatając przed sobą palce swoich dłoni.
- Pewnie można. Coś się stało, kapitanie? Chyba nie przyszedłeś skarżyć się na stan zdrowia. Zawsze uciekałeś od lekarzy jak diabeł od święconej wody.
- Nie no, mi nic nie jest, mam swoje elektrolity. I kilka apteczek w aucie, jest ze mną okej. No, ale z Carbonarą i Pisicelą już niekoniecznie. Co im tak naprawdę jest?
- Nie mogę zdradzać ci takich rzeczy, zobowiązuje mnie tajemnica lekarska.
- Nawet z uwagi na starą przyjaźń? - Szatyn spróbował zrobić najbardziej rozczulającą minę, na jaką było go stać, ale to tylko rozbawiło doktora. - Proszę.
- Proszenie to nigdy nie była twoja mocna strona. No dobrze, to i tak zaraz wyjdzie. Ni cholery nie wiemy, co im jest, ale to bakteria odporna na antybiotyki, którymi dysponujemy. Nie chce się straszyć, Gregory, ale może kojarzysz coś takiego, jak dżuma?
CZYTASZ
Pierwszy Jeździec || Morwin
Fanfiction- „Słyszałem jedno z czterech zwierząt mówiące, jako głos gromu: Chodź, a patrzaj! I widziałem, a oto koń biały, a ten, który na nim siedział, miał łuk, i dano mu koronę, i wyszedł jako zwycięzca, ażeby zwyciężał." - Co to? - Tłumaczenie tekstu z k...