•12•

801 68 18
                                    


---

Niewypowiedziane słowa nie mogły opisać bólu, jakiego doświadczył policjant, stojąc w drzwiach i obserwując oddalający się i znikający powoli kształt auta, w którym właśnie odjechał pastor, zaraz po potraktowaniu go jak zabawkę, która nadaje się jedynie do wyrzuceni na śmieci. Pewnie, rozumiał go i jego ból, sam czuł się okropnie, gdy Carpenter mówił mu o stanie Nikodema. Nie rozumiał tylko co miało to wspólnego z ich znajomością oraz jej kontynuowaniem lub zakończeniem. Być może nadmierne emocje, z którymi Knuckles nie umiał sobie poradzić, pokazały w końcu jego prawdziwą twarz. Mógł się tego po nim spodziewać, powinien nawet oczekiwać czegoś wstrętnego w tej relacji, bo związek z niestabilnym psychicznie przestępcą już z założenia nie mógł układać się pomyślnie. A jednak Gregory chciał wierzyć, że ta słodycz miłych rzeczy nie zakończy się tak szybko.

Skoro jednak Erwin nie chciał kontynuować ich związku, mógł przynajmniej porozmawiać z nim, zamiast rzucać niepotrzebnie przykrymi i uwłaczającymi mu frazesami, które za cel miały jedynie zawstydzenie i wzbudzenie w nim gniewu. Nie stanąłby na drodze Knucklesa w czasie mszczenia się za Carbonarę, ba, chciał nawet w tym pomóc, po prostu - na chłodno. Zamiast tego, teraz wyciągał z biurka pastora zapasowe klucze do zakrystii, mając zamknąć ją osobiście po raz ostatni, wyjść z niej i nie wracać w najbliższej przyszłości. Gdy to zrobił, skierował się w stronę Jugulara, chcąc odjechać jak najszybciej. Złość powoli mijała, ustępując miejsca czystemu smutkowi i goryczy. Nie zamierzał wylewać nad tym łez, lecz alkohol nie brzmiał już jak ujma dla honoru.

Policjant wrócił do swojego mieszkania, by wziąć prysznic, niezbędny mu po całym dniu pracy. Zimna woda utrudniała swobodne złapanie oddechu, ale pozwalała też wyczyścić umysł ze wszystkich myśli. Dzięki temu Gregory był najbliżej stanu spokoju, na jaki mógł się zdobyć, wyłączając tylko sen. Nigdy nie umiał medytować, a próby niemyślenia kończyły się i tak tym, że przypominał sobie zaraz melodię znanej, ale dawno niesłyszanej piosenki, która chodziła potem za nim godzinami. Chociaż zaczynał już drzeć, a na jego ciele pojawiła się gęsia skórka, czuł się lepiej, nie musząc męczyć się z natrętnym „A co, gdybym...?".

A co, gdybym za nim pobiegł? Zastrzeliłby mnie albo potrącił. Co, gdybym go obezwładnił? I tak by uciekł, nie chcąc mnie dłużej znać. Co, gdybym nigdy się w nim nie zakochał? Życie stałoby się prostsze, ale czy byłoby tak smaczne? Czy mam prawo żałować?

Gregory wyszedł w końcu spod prysznica, by chwycić ręcznik leżący na szafce obok zlewu. Wycierając się, spoglądał na swoje odbicie, by zauważyć ślady zmęczenia całą tą sprawą. Od wielu tygodni miał kłopoty ze snem, związane ze stanem Mii i Pisiceli, ale teraz, po tym, co stało się Dantemu, wcale nie umiał zmrużyć oka. Gdy tylko zamykał powieki, widział jego bezwładne, martwe ciało leżące w dębowej trumnie. Przypominał sobie dźwięki salwy, jaką cała jednostka oddała na jego cześć. Pogrzeb był piękny, dobrze zorganizowany i pełen powagi, a wszyscy zebrani należycie oddali funkcjonariuszowi cześć. Nikt nie brał go za ofiarę depresji, z jaką walczył od lat, ale kolejnego człowieka zabitego w podły i okrutny sposób przez poszukiwany gang. Teraz schwytanie ich i wymierzenie sprawiedliwości stało się dla wielu nie tylko rzeczą wynikającą z obowiązków służbowych, ale też bardzo prywatną chęcią zemsty i pomszczenia przyjaciela. Gregory nigdy wcześniej nie widział, by Sony Rightwill był aż tak zaangażowany w jakąkolwiek sprawę i nawet jeśli pierwszy raz mieli do czynienia z atakiem terrorystycznym przy wykorzystaniu broni biologicznej, to jednak nazwisko komendanta padało częściej jako argument do podejmowania stanowczych działań.

Szatyn przeczesał dłonią roztrzepane włosy i wyszedł do sypialni, by znaleźć świeże ubrania nadające się jeszcze do użytku. Chociaż przez długie lata żył sam i nauczył się dbać o samodzielne zaspokajanie wszystkich swoich potrzeb, nadal miewał problemy z regularnym praniem ubrań. Ostatnio często pomagała mu w tym Mia, przynajmniej upominając go o wstawieniu prania zanim jeszcze skończyły mu się czyste koszule, ale teraz jej brakowało. Nie mając większego wyboru, Gregory zdecydował się na założenie swetra, który nijak nie pasował do spędzenia wieczoru w klubie. Myśląc znów o tym, mężczyzna chwycił leżący na łóżku telefon, by zacząć przeszukiwać listę kontaktów. Gdy tylko znalazł właściwy numer, od razu zadzwonił. Słyszał kolejne sygnały i czekał cierpliwie, aż jego rozmówca wygrzebie komórkę schowaną w jednej z tysięcy kieszeni, a potem odbierze. Sekundy mijały i w końcu dźwięki oczekiwania na połączeni ustały, a on już spodziewał się, że usłyszy głos automatycznej sekretarki.

Pierwszy Jeździec || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz