Victoria czuła na szyi zaciskającą się pętle strachu. Doskonale znała już to uczucie, towarzyszyło jej przecież od lat. I z każdym rokiem bała się coraz bardziej. To było tak paraliżujące uczucie, że potrafiła wsiąść do powozu i nawet tego nie zapamiętać.
Zawsze tak przeżywała bale. Nie znosiła ich i naprawdę nie rozumiała, jak można dobrze się bawić w zatłoczonej sali pełnej wścibskich i złośliwych ludzi. W dodatku w większości bardzo śmierdzących. Kobiety pociły się w swych ciężkich toaletach, a mężczyźni w strojach wieczorowych, więc przyjęcia nie były czymś tak przyjemny, a już na pewno nie dla niej, kiedy była oceniana przez cały czas.
Nie było jej łatwo patrzeć na ludzi, którzy są piękni i przynajmniej pozornie szczęśliwi. Ona sama nie miała nic z tych rzeczy, więc tym trudniej znosiła to wszystko. Nawet piękna suknia, którą miała na sobie w tej chwili, wcale nie pomagała. Wręcz czuła się jak dziwadło nie na miejscu.
Kolejny bal, który spędzi pod ścianą, unikając rozwścieczonego wzroku matki.
Dziewczyna zaszyła się we wnęce, a drzewko owocowe osłaniało ją przed ciekawskimi spojrzeniami. Popijała poncz, podgryzała babeczkę z owocami i rozkoszowała się samotnością. W swoim towarzystwie czuła się najlepiej, chociaż brakowało jej przyjaciółki, z którą mogłaby porozmawiać. Po wypadku większość dziewczynek przestała się z nią bawić i wolały swoje towarzystwo, niż jej, a ona nie dążyła do tego, żeby wrócić do ich łask.
Ciastko trochę się pokruszyło, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Suknia na szczęście nie była poplamiona i okruszona, więc matka nawet nie zauważy, że jadła coś niedozwolonego.
Z tego miejsca widziała wiele, ale ona sama była dość niewidoczna, dzięki temu odzyskała spokój, którego jej brakowało, ale nie łudziła się, że hrabina pozwoli jej unikać towarzystwa. Czekały na nią tańce, chociaż wymuszone i z mężczyznami, którzy jednak na jej miejscu widzieliby Whitney.
Był jednak jeden człowiek, który od czasu do czasu z nią tańczył, ale nie dlatego, że zależało mu na Whitney. Victoria sama nie wiedziała co o tym myśleć. Hrabia Clarendon, bo to właśnie o nim myślała, sprawiał wrażenie, jakby to właśnie o nią mu chodziło. Chociaż odczuwała spory niepokój w jego obecności i coś w jego zachowaniu bardzo jej nie pasowało, to mimo wszystko wydawał się całkiem nieszkodliwy i upatrywała w nim bezpieczne rozwiązanie problemów. Nie wyglądał na porażonego jej urodą ani też jej się nie brzydził, dlatego pozwalała mu od czasu do czasu zaprosić się do tańca, trochę porozmawiać, a potem znów wrócić do własnego towarzystwa. Dzisiaj go nie było, ale nie czuła się tym rozczarowana. No dobrze, może jednak trochę. Przynajmniej raz mogłaby potańczyć z kimś bezinteresownym.
– Nie smakuje pani ciastko? – Tuż nad uchem usłyszała ciche pytanie. Odsunęła się gwałtownie i zerknęła za siebie i na widok pochylającego się w jej stronę mężczyznę, zamarła.
Skłonił się nad nią tak nisko, że nosem dotknęła prawie jego ust. Odsunęła się i odwróciła twarz, żeby nie patrzył na jej bliznę. Kątem oka dostrzegła, jak mężczyzna z ogrodu wyprostował się i spojrzał na nią z góry.
– No więc? Nie smakuje pani ciastko? – zapytał ponownie. W jego głosie dało się jednak słyszeć jakieś ostre, nieprzyjemne tony.
Victoria odwróciła lekko twarz, żeby zajrzeć mu w oczy i widziała, że jej rozmówca uśmiecha się tylko samymi ustami. Oczy miał wciąż chłodne i poważne. Poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa i wcale nie był on przyjemny, więc przywarła plecami do chłodnej ściany, aż drgnęła zaskoczona. Nie cofnęła się jednak i stała tak dociśnięta, czekając, aż mężczyzna zostawi ją w spokoju.
![](https://img.wattpad.com/cover/252098921-288-k545700.jpg)
CZYTASZ
Szczyt perfekcji (Blizny #1)✓
Romance• TEKST PRZED KOREKTĄ • Victoria Woodland nie sądziła, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż, a jeśli już jej się to uda, na pewno nie będzie to małżeństwo z miłości. Matka nieustannie karciła ją i strofowała za to, że nie potrafiła przyciągnąć uwagi żadne...