Od rana czuła, że coś jest nie tak. Niepokój, a także dziwne bóle brzucha sprawiały, że myślała, żeby odwołać obiad, ale nie chciała już robić zamieszania. Już po śniadaniu miała wrażenie, że dzieje się coś niedobrego, lecz nie do końca była pewna, co właściwie.
– Co się dzieje, Tory? Zjadłaś bardzo mało – zauważył książę, lecz Victoria pokręciła głową.
Nie chciała wszczynać niepotrzebnego zamieszania. Już kilka razy zdarzyło się, że w panice oznajmiła mężowi, że rodzi, a potem medyk wyjawił, że to zwykłe skurcze, które nie zwiastują porodu. Za każdym razem, kiedy je odczuwała, przepraszała księcia za kłopot.
– Przestań, głuptasie. Nie masz za co przepraszać przecież. Farber powiedział mi, że sporo kobiet w ciąży ma coś takiego, więc nie masz się czym przejmować. On wie, że jestem skłonny siłą wyciągnąć go z łóżka, jeśli zajdzie taka potrzeba - przekonywał ją za każdym razem. Z niemalże nabożną czcią całował ją wtedy w czoło i upewniał się, że wszystko w porządku i było jej wygodnie.
Zbliżał się termin rozwiązania, jak wynikało z obliczeń lekarza, dlatego niepokój od rana podszyty był również dziwną pewnością, że to dziś powije na świat syna lub córkę. Mogła się oczywiście mylić, więc uznała, że po prostu przestanie panikować.
Po śniadaniu wyszła do ogrodu zimowego, który urządzono specjalnie dla niej na polecenia Ashera. Był bardzo troskliwy, cierpliwie znosił jej napady dziwnych nastrojów; od płaczu nad przewróconym wazonem i kwiatami rozsypanymi po podłodze, po wściekłość, kiedy nie mogła podnosić rąk do góry w obawie przed poronieniem. Wszystko wpływało na jej humor, ale nie była tak bezduszna, żeby tego nie doceniać, kiedy książę tkwił przy niej dzielnie i cierpliwie wszystko znosił.
Siedziała w zimowym ogrodzie na tyłach domu. Miała wspaniały widok na rozległe trawniki i altanki, w tej chwili ponure i odarte z kolorów. Tu w środku było ciepło, wygodnie i przede wszystkim zielono, więc mogła odpocząć. Miała nawet stosik książek, które mąż podarował jej na święta. Był naprawdę hojny, bo okazało się w wielkim koszu znajdowały się nie tylko ciekawe lektury, ale również biżuteria, całkiem droga i kilka opakowań ulubionych czekoladek. Posmakowała ich przypadkowo, kiedy wydała niewielki, proszony obiad kilka miesięcy temu i dostała jedną paczkę od Audrey Morton.
Rozkoszowała się ciszą, ale drgnęła, gdy poczuła skurcz. Nie był mocny, lecz lekko przeszył jej ciało. Skrzywiła się i objęła swój spory brzuch dłońmi.
– Nie dzisiaj maleństwo, niedługo przyjdą goście – szepnęła zaniepokojona.
W zasadzie bała się porodu. Nie wiedziała, co ją czekało podczas rodzenia, ale ból, o jakim słyszała, przerażał ją. Jak bardzo będzie ją to bolało? Albo co się stanie, jeśli urodzi się dziecko, a ona po tym umrze? Nie mogła odpędzić od siebie tych myśli, bała się jednak dzielić nimi z rodziną czy mężem, bo czuła, że wypowiadanie ich na głos sprowadzi na nią same kłopoty.
Sięgnęła po pralinkę i wrzuciła ją do ust, aż jęknęła z rozkoszy, kiedy poczuła na języku słodki mus czekoladowy. Zdecydowanie poczuła się lepiej, kiedy jej żyłami popłynęła odrobina słodyczy.
Na szczęście skurcze już się nie pojawiły, jednak nadal miała wrażenie, że coś się działo. Nie sądziła, że mogła już rodzić, skoro Adam mówił o końcu lutego, a przecież nie było nawet połowy miesiąca.
Tuż przed planowanym obiadem poszła się przebrać, chociaż wcale nie miała na to ochoty, bo w jej stanie, kiedy brzuch przeszkadzał jej w prawie każdej czynności, nakładanie na siebie sukni było trudnym i wyczerpującym zajęciem.
![](https://img.wattpad.com/cover/252098921-288-k545700.jpg)
CZYTASZ
Szczyt perfekcji (Blizny #1)✓
Romance• TEKST PRZED KOREKTĄ • Victoria Woodland nie sądziła, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż, a jeśli już jej się to uda, na pewno nie będzie to małżeństwo z miłości. Matka nieustannie karciła ją i strofowała za to, że nie potrafiła przyciągnąć uwagi żadne...