Rozdział 4

274 17 9
                                    

      Toby leżał w łóżku i wpatrywał się w sufit. Wiedział, że wizyta Tima jest nieunikniona. Polubił chłopaka, ale nie chciał sobie robić nadziei. Przetarł zmęczone od płaczu i braku snu oczy i przekręcił się na bok. Nagle usłyszał otwieranie drzwi.

- Cześć młody! – usłyszał radosny głos Tima.

- Cześć – odparł słabo.

- Hej, stało się coś? – brunet szybko podszedł do łóżka Rogersa, usiadł na nim i położył dłoń na jego ramieniu – Toby, spójrz na mnie.

      Szatyn niechętnie usiadł na łóżku i przeniósł wzrok na starszego chłopaka. Timothy, widząc smutny wzrok Rogersa i jego cienie pod oczami opuścił głowę zawiedziony.

- Prosiłem, żebyś mi mówił, gdyby coś się działo, Tobyś – mruknął smutno.

- Tim, powiedz mi jedno – zaczął cicho – Czy moi rodzice ci zapłacili za to, że będziesz mnie niańczył?

- Co? - zdziwił się – Oczywiście, że nie! Toby, mówiłem ci już, że sam tego chciałem. Co ci przyszło do głowy?

- Bo przez całe życie nikt poza Lyrą się mną nie przejmował – warknął – Wiem, że jestem tylko kulą u nogi, niepotrzebnym śmieciem!

       Tim przyciągnął go do siebie i mocno przytulił. Zaczął głaskać go po głowie, a Toby'ego jakby zamurowało.

- Nie mów tak – mruknął cicho Wright – Naprawdę nie jest tak jak ci się wydaje Toby. Jesteś dla mnie ważny, chcę ci pomóc, bardzo cię lubię, więc błagam, nie mów tak o sobie.

       W oczach Rogersa znów zbierały się łzy. Nienawidził płakać, nic nie osłabiało go tak, jak to. Rozluźnił się i oparł głowę o ramie Tima, który w dalszym ciągu gładził tył jego głowy i mocno przytulał.

- To jak będzie? – odezwał się cicho starszy po długiej chwili milczenia.

- Przepraszam – mruknął Toby jeszcze ciszej, jego głos drżał od chęci płaczu.

- Już, już, spokojnie – Tim zaczął uspokajać młodszego – Nie przepraszaj, tylko proszę, nie rób tak więcej, okej?

- Okej...

- Spałeś cokolwiek? – zagadał po chwili starszy.

- Nie - mruknął zgodnie z prawdą – Znaczy, próbowałem, ale ciągle się budziłem.

- To prześpij się teraz, co? – zaproponował – Jeśli byś chciał, mogę z tobą zostać.

      Toby wiedział, że i tak nie zaśnie. Pokręcił głową, co lekko zdziwiło niebieskookiego. Młodszy usiadł na łóżku prosto, plecami opierał się o poduszkę za nim. Przybrał zmartwiony wyraz twarzy.

- Tim, a tak właściwie – zaczął powoli – Gdzie mieszkasz?

- Jakieś pół godziny drogi samochodem od szpitala – powiedział spokojnym głosem – Do twojego domu będzie jakoś około 40, może 50 minut.

- I zamierzasz codziennie do mnie jeździć? – brwi Tobiasa zmarszczyły się.

- Właściwie... Twoi rodzice udostępnili mi pokój gościnny u was – wyjaśnił – Żebym zawsze mógł być blisko ciebie w razie potrzeby, plus kwestia dojazdu.

- Masz prawo jazdy? – zmienił temat.

- Mam, jutro dam ci popis tego, co już umiem! – zaśmiał się cicho – Był dzisiaj u ciebie lekarz?

- Jeszcze nie, i całe szczęście – burknął szatyn – Nie lubię go, stary gbur i tyle!

      Reakcja Toby'ego spotkała się z dźwięcznym śmiechem Tima. Pacjentowi zdarzało się zobaczyć rząd białych zębów jego towarzysza, wydawał się on bardzo zadbany. I ładnie pachniał.

- Zdecydowanie masz rację – powiedział ciszej w obawie, gdyby Stevens miał go usłyszeć – Ten facet to straszna maruda, wczoraj, kiedy do niego poszedłem, żeby powiedzieć o tym, że się obudziłeś, najpierw się naklął, że przerwałem mu "jego chwilę na kawę".

       Tym razem to Toby się zaśmiał. Ciszej i krócej niż Tim, ale starszego bardzo cieszyło, że jego humor się poprawia. Toby zapomniał o głosach. Nie zwracał na to uwagi, był zbyt zajęty rozmową z Wrightem. Zupełnie szczerze mówiąc, bardzo polubił starszego. Z tyłu głowy jednak dalej miał myśl, że Tim robi to tylko z litości i za każdym razem, kiedy zaczynał myśleć o tym coraz bardziej – do oczu napływały mu łzy, które starał się ukrywać wychodząc do łazienki.

- Toby, mogę sobie zapisać twój numer? – zapytał niebieskooki w pewnym momencie – Bo wczoraj niby dałem ci swój, ale jednak wolałbym mieć twój zapisany, tak w razie czego.

- Uhh, ta, jasne – Toby sięgnął w stronę stolika nocnego obok jego łóżka, na którym znajdował się jego telefon. Odblokował urządzenie, podał je Timowi, a ten przepisał sobie numer chłopaka. Schował telefon do kieszeni, uśmiechnął się do Toby'ego i zwrócił mu jego własność – A wiesz o której jutro po mnie będziesz?

- Pogadam z lekarzem, jak będę od ciebie wychodził i ci napiszę – obiecał brunet i lekko się przeciągnął – Bo szczerze, sam nie mam pojęcia.

- Aa, no dobrze – Toby pokiwał głową ze zrozumieniem – Swoją drogą, jak mnie dzisiaj przytuliłeś...

- Nie podobało ci się? – zmartwił się Tim bojąc się, że wtedy Toby czuł się niekomfortowo.

- Nie, nie, właśnie podobało – na policzki Rogersa wstąpiła zdradziecka czerwień, która odznaczała się na jego bladej skórze. Szybko odwrócił głowę, aby Tim nie mógł widzieć jego twarzy – I to bardzo.

- Więc, już lubisz się przytulać? – uśmiechnął się niebieskooki, patrząc na uroczy rumieniec pokrywający twarz młodszego, który bezskutecznie starał się go ukryć. Toby pokiwał głową, co spowodowało jeszcze szerszy uśmiech na jego twarzy.

- Ładnie się uśmiechasz – skomplementował cicho szatyn – W ogóle masz ładną twarz – wymruczał na dodatek, ale chyba dopiero po chwili do niego dotarło, co powiedział – Znaczy...!

       Tim się roześmiał, czym wywołał jeszcze większy rumieniec na policzkach młodszego. Zbliżył się do niego, objął i do siebie przyciągnął. Przytulił Toby'ego mocno do siebie, co chłopak odwzajemnił i wsłuchiwał się w jego uspokajający się oddech.

- Rozumiem Toby, dziękuję za komplement – uśmiechał się ciepło – Ty również masz śliczną twarz, jesteś uroczy.

- Przestaaań – zawył cicho Toby, który pokrywał się coraz większym rumieńcem – Nie kłam, jestem paskudny – dodał jednak w myślach.


//W mediach macie cudowną animację o Tobym, udało mi się ją odkopać ❤️

You are always on my mind 《Ticcimask》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz