Rozdział 18

223 13 5
                                    

      Był załamany. Siedział w szpitalnej łazience i cały się trząsł. Oczekiwał na przyjazd Briana, którego poinformował o tym, co się stało jak tylko oddał Toby'ego w ręce lekarzy. Tak bardzo się bał. Wyciągnął z paczki jednego papierosa i wyszedł z łazienki. Obiecał sobie, że to rzuci, ale to była zbyt trudna sytuacja. Stanął przed szpitalem i zapalił.

- Znowu? – usłyszał lekko zawiedziony głos brata – Myślałem, że już to rzuciłeś.

- Bo chciałem – brunetowi głos się łamał. Drżącą ręką wyjął papierosa z ust i wypuścił przez nie chmurę dymu – Nie sądziłem, że taka sytuacja aż tak mnie ruszy.

      Starszy podszedł do swojego brata i zabrał mu z między palców używkę. Spotkało się z obojętnym wzrokiem młodszego. Blondwłosy położył rękę na ramieniu Tima, doskonale wiedział, jak brunet mógł się czuć. Kiwnięciem głowy zachęcił go, aby weszli do środka i poczekali na krzesłach w hallu głównym. Młodszy Wright niechętnie, ale wszedł do środka. Nie lubił, kiedy ludzie na niego patrzyli. A na zapłakaną osobę nie da się ot tak nie patrzeć, zawsze wzbudza zainteresowanie. Bolała go głowa, pielęgniarka wcześniej proponowała mu jakieś leki na uspokojenie. Może to nie był głupi pomysł, aby je zażyć?

- Będzie dobrze – brat objął go – Pomogą mu, przecież nic takiego się nie stało.

- Brian, ale on jest chory – uniósł wzrok na brata, a w jego oczach pojawiło się więcej łez.

- To znaczy?

- On słyszy głosy – po jego policzku spłynęła pojedyncza łza – To przez to mu dokuczali. Kurwa, czemu ja tego nigdy nie zauważyłem?

- Nie wiń się za to, takie choroby trudno zauważyć – Brian próbował pocieszyć brata – A nie mówi się o nich na co dzień, więc dzieciak pewnie bał się powiedzieć.

- Mówił mi, że jego rodzice zupełnie zlewali ten problem – zmarszczył brwi i westchnął, przypominając sobie tamtą rozmowę z Tobym – W ogóle mówili, że na pewno przesada. A ja mu obiecałem, że mu pomogę. Że wszystko będzie w porządku...

      Głos tak bardzo mu drżał, tak bardzo chciał płakać. Ale nie chciał okazać słabości. Toby przez tyle czasu był silny, Tim aż sam się temu dziwił. Brian się podniósł i spojrzał na młodszego.

- Pójdę do łazienki – poinformował, widząc lekkie zmieszanie na jego twarzy – Zaraz wrócę.

      Brunet pokiwał głową i znów wbił wzrok w swoje buty. Miał nadzieję, że zaraz obudzi się w domu Toby'ego po kolejnym koszmarze, a wtedy młodszy przyjdzie się z nim położyć. Jedynie o tym marzył, aby to wszystko okazało się złym snem. Czuł się zupełnie odklejony od rzeczywistości. Dotarło do niego, że najpewniej niedługo będzie musiał jechać do domu. Na szczęście dał pielęgniarce swój numer, a nie któregoś z rodziców chłopca. Wyczekiwał na powrót Briana, a kiedy ten pojawił się w jego polu widzenia, wstał z krzesła.

- Myślisz, że powinienem zostać? – zapytał, mając nadzieję, że jego brat powie „tak".

- Mają twój numer? – w odpowiedzi brunet kiwnął głową – To jakby coś się działo, zadzwonią do ciebie. Naprawdę, nie martw się. Wróć do domu i się prześpij, zrobi ci to lepiej niż ślęczenie tutaj i bezczynne czekanie na wiadomość o jego stanie. Równie dobrze mogą do ciebie zadzwonić jutro czy za tydzień.

- No dobra... – westchnął.

      Nie chciał wracać do domu z myślą, że nie będzie tam Toby'ego. Jego cały świat musiał zostać tutaj. Wraz z starszym bratem ruszyli w stronę wyjścia ze szpitala. Młodszy zaoferował, że podrzuci Briana do domu. Blondyn nie miał prawa jazdy, nie miał czasu go zrobić. Był zbyt oddany nauce, którą Tim miał trochę gdzieś. Brązowooki się zgodził, bo nie chciało mu się czekać wieczność na przyjazd autobusu lub taksówki. Wsiedli do samochodu, zapięli pasy i ruszyli. Tim skupiał się na drodze, jednak wciąż rozmyślał nad tym, jak mógłby wynagrodzić Rogersowi cały ten okropny czas. Najprościej chyba będzie go o to spytać, kiedy będzie mógł go zobaczyć, prawda? Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że dojechał już na ulicę, na której pomieszkiwał jego brat.

- Dobra, możesz mnie tu wysadzić – poinformował wskazując na podjazd jakiegoś niewielkiego budynku, chyba sklepu. Młodszy od razu tam wjechał – Dzięki stary, jakby coś się działo to jestem pod telefonem.

- Dziękuje – mruknął cicho.

       Drzwi zamknęły się i brunet został sam. Wyjechał z podjazdu i ruszył w swoim kierunku. Do domu Toby'ego miał jakieś pół godziny jazdy. Nie spieszyło mu się tam, bez Toby'ego to było inne miejsce.

~~~~

      Zadzwonił telefon. Telefon, którego Tim najbardziej się obawiał. Odebrał i trzęsącą się ręką przystawił urządzenie do ucha,

- Słucham? – mruknął.

- Timothy Wright? – zapytał żeński głos po drugiej stronie, a Tim potwierdził – Mam dla pana dobre wieści.

      Kamień spadł mu z serca. Było kilka minut po 3 w nocy, od kiedy wrócił do domu nie spał. Siedział w pokoju Toby'ego, głównie na łóżku. Z nerwów zaczynał przygryzać sobie ręce, wielokrotnie walczył ze sobą, by nie palić. Dla Toby'ego.

- Z Tobym wszystko w porządku? – zapytał, czując jak łzy szczęścia napływają mu do oczu.

- Tak, jest w dobrym stanie – zapewniła go kobieta, najpewniej jakaś pielęgniarka – Jedynie jest trochę wyczerpany i musi odpoczywać. Tylko... Jest jedna rzecz, o której nie wiem, czy pan wie.

- O co chodzi? – zastanawiał się, czy jest coś, o czym jeszcze nie wie.

- Obudził się niedawno, może 20 minut temu – zaczęła opowieść – Chciałam z nim porozmawiać, co się stało i ile pamięta. Powiedział mi, że słyszy jakieś dziwne głosy w swojej głowie... I że one kazały mu wyskoczyć.

-Ah, tak... – westchnął – Dowiedziałem się o nich kiedy wszedłem do jego pokoju. A-Ale nigdy wcześniej nie zauważyłem żadnych... objawów? – nie wiedział, czy dobrał dobre słowo.

- Proponuję, abyście panowie wybrali się do psychologa – powiedziała ciszej – Mogę spróbować umówić was na rozmowę z naszą szpitalną panią psycholog. Kiedy mógłby pan się najprędzej pojawić?

- Nawet za pół godziny – rzucił szybko.

- Świetnie, kiedy pan już przyjedzie, będę w pokoju numer 43, to mój gabinet – czyli widocznie rozmawiał z jakąś lekarką – Dziękuję za rozmowę!

- Ja również pani bardzo dziękuję – na ustach niebieskookiego malował się uśmiech – Do widzenia!

      Szybko się rozłączył. Zbiegł po schodach i zarzucił na siebie kurtkę, bo było dużo chłodniej niż za dnia. Zamknął drzwi na klucz i tak szybko jak tylko mógł wyjechał z podwórka.

You are always on my mind 《Ticcimask》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz