25. Ratunek z nikąd

165 17 15
                                    

Nagle z wisiorka błysnęło wręcz oślepiające światło, które przy okazji zatrzymało Dantego przed obdarciem Serena ze skóry. Nikt nie miał pojęcia co w ogóle zaszło, jedynie próbowali jakoś przyzwyczaić na nowo oczy do światła dziennego.

Seren zaś zanim jeszcze odzyskał w pełni wzrok, poczuł jak ktoś obejmuje go ramieniem. Ręka była silna i pewnie przycisnęła go do reszty ciała, o które oparł się dłonią. Rozpoznał na pewno zapach tajemniczego kogoś, ponieważ czuł iż nie jest to jego ojciec. Mocna woń ziół oraz dająca o sobie znać nuta krwi, metaliczna i niesamowicie nie pasująca do reszty. No i oczywiście dziwne ciepło, ale było to raczej miłe niż zadziwiające.

— Co ty tu, do cholery, robisz?! — usłyszał krzyk z wyraźną pretensją w głosie, kiedy sam jeszcze ledwie widział.

— Co się dzieje? — dobiegł do jego uszu za to głos Fereola.

Nagła fala światła wpłynęła na nastolatka najgorzej, ponieważ był najbliżej. Jednakże zdążył się już domyślić, kim jest osoba, a raczej demon, który go szczelnie objął.

Gdy rozróżniał już kolory oraz wszystko inne, zadarł głowę do góry. Ujrzał uśmiechającego się od ucha do ucha Mephistophelesa. Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo mu go brakowało.

W srebrnych oczach wciąż grało mu szaleństwo, jak zawsze, a na ustach rozciągał się szeroki, zuchwały uśmiech, goszczący na nich zresztą niemal zawsze. Wciąż był według młodego Bestii zniewalająco przystojny (choć na samym początku nie potrafił na niego spojrzeć). Co prawda na twarzy oraz na miejscach odkrytych można było dojrzeć wiele nowych blizn, ale prezentował się dostojnie oraz pewnie jak zwykle. Może też wyglądał na trochę strapionego.

— Wykonuję część mojej umowy, Dante. Nie gniewaj się na mnie, bo to nie moje życzenie — wzruszył ramionami, a potem pstryknął palcami.

Rodzice nastolatka zamarli w bezruchu z kompletnie rozluźnionym twarzami. Oczy delikatnie wywinęły się do tyłu, co nadało im groteskowy wygląd zombi. Seren wciąż nie potrafił nic powiedzieć na tę sytuację i pozostawał w czystym szoku. Spoglądał raz na rodziców, raz na Mephistophelesa. Nawet po zaczarowaniu Dantego i Fereola, nie potrafił uwierzyć, że naprawdę się zjawił.

— Nie mam czasu na grzebanie im w głowach, więc bierzemy co musimy i spadamy. Resztę dowiemy się, gdy zbadamy sprawę — wyrwał go z zamyślenia głos demona, który o dziwo wciąż trzymał go w ramionach.

— Ale gdzie? — oderwał się, trochę zawstydzony, ale to nie był moment na zastanawianie się nad takimi rzeczami. Prędzej chciał wiedzieć, gdzie wyląduje, bo szczerze wątpił, że demon zabierze go ze sobą do swojego świata.

— Do mnie, a gdzie niby? Przerwałeś w spotkaniu, więc muszę jak najszybciej wrócić. Zbieraj manatki i uciekamy, bo naprawdę nie mam czasu — rzucił tylko, odwracając się do niego. Teraz w oczach widać było bardziej troskę.

— No dobrze — odwrócił się, otwierając szafę. Nie mógł za długo patrzeć na Mephistophelesa, ponieważ czuł, że jego żołądek zrobi fikołka w powietrzu i wyląduje telemarkiem. — Tylko... jest jeden problem... — stwierdził krzywiąc się na widok ogromnej sterty papierów, które miał stamtąd zabrać.

— Pomogę ci, będzie szybciej.

— Dziękuję — rzucił krótko.

Najpierw Seren zabrał tyle, ile się tylko dało, co i tak nie było wystarczające. Górka wydawała się wcale nie maleć, nawet po zabraniu znacznej części. Dlatego też Mephistopheles wziął resztę, miał wprawę w zabieraniu ze sobą absurdalnej ilości papierkowej roboty, więc nie było to nic nowego. Życie króla momentami było naprawdę przygnębiające, ale mimo wszystko uwielbiał sprawować władzę i mieć wszystko pod kontrolą. Nie było również nic lepszego od grania na nosie archaniołom.

Bestia i KrólOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz