Rozdział 22

144 6 2
                                    

     — Kurwa! — syknęłam i schowałam się za drzewem. Na ramieniu czułam pulsowanie i pieczenie, gnojek mnie postrzelił. Uniosłam oczy ku gorze i wzięłam głęboki wdech. Postanowiłam uruchomić swoje zmysły, skoro on grał poza regułami to dlaczego ja miałabym kroczyć według nich?
     Wyciszyłam się i nasłuchiwałam. Śpiew ptaków, szum wiatru, delikatne odgłosy jeziora były muzyką dla moich uszu. Wtopiłam się z naturą i przylegając plecami do kory drzewa, naciągnęłam delikatnie strzałę. Patrzyłam przed siebie, mimo iż przeciwnik był w odwrotnym kierunku. Archie wychylił swój pyszczek i patrząc na mnie schylił głowę na dół. Po chwili jednak usłyszał jakieś kroki, bo podniósł delikatnie uszy i skierował swój wzrok kilka metrów w prawo. Uniosłam lewy kącik ust, bo tak jak on, potrafiłam to usłyszeć, ale ja miałam asa w rekawie w postaci wilka. Napięłam łuk i nie patrząc na cel, wystrzeliłam strzałę patrząc cały czas na wilka, który zamerdał ogonem zadowolony.
     Wyszłam zza mojej prowizorycznej tarczy i z cieniem uśmiechu na twarzy podeszłam do poszkodowanego.
      — Umawialiśmy się, żadnych szkód — odparłam lodowato. Spojrzał na mnie. Wcale nie był taki poszkodowany, strzała ominęła go centymetr od głowy, ale będąc w szoku wylądował na ziemi.
     — Owszem. Wybacz, ale taka rana to nie rana — burknął i wstał otrzepując się z opadłych na ziemię liści.
     — Ja nie Steve, nie leczę się szybciej — mruknęłam i poprawiając sprzęt w dłoni ruszyłam ku domowi. Jak dziwnie to brzmi, wiedząc że dom mam w zupełnie innym miejscu.
     — Nie obrażaj się, skarbie, to tylko trening — zaśmiał się. Przewróciłam oczami i starałam się nie uśmiechnąć, co nie wychodziło mi najlepiej.
     — Gdybym celowała to byś z tej ziemi nie wstał. Teraz chodź, Panie-Wiem-Lepiej. Mamy pracę domową do odrobienia.
     — Tak, Szefowo burknął. Nie mogłam się powstrzymać i wchodząc do domu zaczęłam się śmiać czym sprowadziłam na siebie zdziwiony wzrok Ellie. Odłożyłam broń na komodę i zasiadłam na fotelu uprzednio witając się z dziewczyną.
      — Coś nowego u Avengers? — zapytałam od niechcenia. Nie chciałam by myśleli, że o nich zapomniałam. Po prostu na aktualny moment nie interesowało mnie nic co z nimi związane. Lecz musiałam mieć ich na oku, nie mogli dowiedzieć się że mam pod swoimi skrzydłami dawną ofiarę Hydry. Podobno Bucky wcześniej wybił całą organizację, albo przynajmniej tą część o której wiedział.
     — Nie wiem, nie przyjęli mnie — mruknął.
     — Bucky, oni zawsze cię przyjmą. W czym problem? — zapytałam. Rozmasował sobie kark i usiadł obok mnie.
     — W tym, że oni nad czymś pracują i nie chcą mnie do tego dopuścić.
     — Kolejna tajna akcja? — spytała Ellie. Położyłam głowę na oparcie fotela i westchnęłam. Jeszcze tego mi brakowało do kompletu.
     — Czy oni kiedykolwiek się nauczą? — wydukałam pod nosem, co nie uszło uwadze Ellie, która zaśmiała się delikatnie.
     — Poza tym, ciebie też zawsze przyjmą, Diamenciku — dodał sierżant z szelmowskim uśmiechem.
     — Pytanie, czy chcę wracać?
     — A nie chcesz?
     — Avengers to moja rodzina — zaczęłam. — Owszem, dali mi dach nad głową, wyciągnęli pomocną dłoń gdy tego potrzebowałam i stanęli do walki gdy było trzeba. Ale to nie mój dom. Moje miejsce od zawsze było gdzieś indziej.
     — W twojej organizacji — odparł na co pokiwałam głową. James mnie rozumiał. Wiedział kiedy może wtrącić swoje trzy grosze, a kiedy lepiej jest się wycofać. Gdy wróciłam z Moonly, nawet nie pytał gdzie byłam ani co robiłam. Spojrzał na mnie i jakby wiedział, nie drążył tematu. Za to go uwielbiałam. Nie ślęczał nade mną.
     Za to Steve... Oh, Steve był moją przeszkodą. On również potrafił przejrzeć mnie na wylot a fakt, iż siedzi z ojcem w Wieży wcale mnie nie pocieszał.
     — To zawsze był mój dom — ciągnęłam chcąc oderwać się od przytłaczających myśli. — Tam się wychowałam, uczyłam obrony i walki, nauczyli mnie życia. Poznałam niesamowitych ludzi, którzy nie odwrócili się w momencie tragedii i wrócili gdy usłyszeli, że nie zginęłam. Są lojalni, honorowi.
     — Kiedy to się skończy — zaczęła Ellie patrząc na mnie z zaciekawieniem. — Wrócisz do Wieży czy zostaniesz w Szkole?
     To było dobre pytanie. Ciężko było pogodzić dwie ważne dla mnie rodziny i traktować ich z równym czasem. Nie mogłam być w dwóch miejscach jednocześnie. I właśnie dlatego do mojej głowy wpadł pewien kosztowny i wymagający ciężkiej pracy pomysł.
     — Jeszcze nie wiem — skłamałam. Nie czułam potrzeby by wypowiadać na głos plan, który może nie dojść do skutku. Gdy najdzie taka potrzeba, dowiedzą się w odpowiednim czasie.
     — Znaleźliście coś na Helen? — zapytałam. — Minęło zbyt wiele czasu, a my wciąż nie mamy nic. Nie licząc paplaniny Avril, która nam nie pomogła.
     — Nam, czy tobie? — zapytał Bucky.
     — To nie istotne. Najdrobniejszy szczegół się liczy. Ellie?
     — Gordon widział jak jakaś kobieta rozmawiała z człowiekiem Hydry. Podejrzewają, że to ona, lecz pewności nie mają. Nie widzieli jej na oczy.
     — Opis?
     — Średniego wzrostu, blondynka, choć zaczyna prześwitywać delikatny siwy. Buty na płaskim obcasie, granatowy płaszcz, czarne spodnie i biała chusta na szyi.
     — To ona — odparłam pewna siebie. Tylko Helen potrafi wpaść w tak prymitywny sposób. Tym samym pomogła nam siebie odnaleźć. Nie łatwo to było zrobić, aczkolwiek muszę wziąć pod uwagę czy nie zrobiła tego celowo.
     — Skąd wiesz? — zapytał sierżant marszcząc brwi. Spojrzałam na niego i dotknęłam palcem swojej szyi.
     — Zawsze nosi białą chustę, szal, cokolwiek. Według niej jest to oznaka jej niewinności, choć wcale aniołkiem nie była — prychnęłam. — No dobra, a gdzie to było konkretnie?
     — Przy jakimś ogromnym głazie, niedaleko twojej kryjówki — odparła ze spokojem, nie zdając sobie sprawy jak wiele informacji w tym było zawartych.
     — Skała Wymarłych — wymamrotałam. Skupiona wpatrywałam się w stół. Helen to paskudna żmija, dobrze wie jak działać mi na nerwy i gdzie ugodzić żeby bolało. Konspiracja z Hydrą w miejscu, które jest dla mnie święte to cios poniżej pasa. Ale wydawało się jakby doskonale zdawała sobie sprawę ze swoich poczynań. Chciała zwrócić na siebie uwagę, co jej się udało, lecz to dalej nie wlewało optymizmu. Wciąż była krok przede mną.
     — Skała, czego?
     — Skała Wymarłych — odparłam głośniej. A widząc ich zmieszane spojrzenia odparłam zdawkowo. — Tam pochowałam swoich ludzi, z którymi się szkoliłam. To święte miejsce.
     — Czyli Helen się wychyla. Po co? — zapytał James.
     — By pokazać, że jest górą. Upodlić nas jak to ma w zwyczaju, przypomnieć że to ona ma talię kart w ręce — wyjaśniłam.
     Może i miała talię w dłoniach, ale ja miałam Jokera.
     Nie wiem jak wy, ale ja idę spać. Nie mam siły na zwiady — westchnęła Ellie i powoli zbierała się do wyjścia z salonu.
     — Też się prześpię. A ty powinnaś opatrzyć tą ranę — dodał Bucky z lekkim uśmiechem. Pokręciłam głową, bo nie potrzebowałam snu choć zmęczenie nie opuszczało mnie na krok.
     — Pójdę pilnować terenu. A to zwykłe draśnięcie, nic mi nie będzie.
     — W porządku. Przyjdź do mnie gdyby coś się działo.
     Zapewniając, iż tak zrobię, zabrałam z komody broń w postaci strzał i łuku oraz wychodząc z domu, zerknęłam przez ramie na wnętrze oraz zbierającego się sierżanta. Mogło się komplikować, plany być totalną porażką a cała ta sytuacja niepotrzebnym nieporozumieniem. Ale pewne rzeczy się nie zmieniają. Tak samo jak nie zmieni się moja miłość do Bucky'ego.
     Z tym postanowieniem i lekkim uśmiechem na twarzy wyszłam z domu, by przejąć obowiązki które tak wytrwale na mnie czekały.

_____
Wrzucam rozdział przed weekendem bo nie jestem pewna, czy dam radę zrobić to w najbliższych dniach 🤔 Mam egzamin oraz zajęcia i masę przygotowań.

Dlatego umilę wam wieczór oraz weekend kontynuacją 😇

Do zobaczenia w kolejnym rozdziale!

Luna x 🌙

Silent Girl // Avengers FF (TOM III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz